poniedziałek, 30 marca 2015

TOM I: Rozdział 6 - Przez klapę w podłodze



Ada

- Harry, wracaj na górę! – powiedziałam do mojego młodszego brata
- Oszalałaś? Nie idziesz sama! - rzekł Harry.
- Rzucę na was urok jeśli...
- No i? Nie wiesz kto tam jest !- przerwał mi  chłopak.
Spojrzałam mu prosto w oczy, żeby zrozumiał że to jest za niebezpieczne. Spodziewałam się kto tam będzie, ale nie jestem pewna.
-Ty wiesz kto tam jest! – zawołał.
- No i? Tak i tak nie idziecie !
- Idziemy - zawołał chłopak.
Wiedziałam, że już tego nie wygram. Oczywiście mogłam coś na nich rzucić, ale nie znam zbyt dużo uroków.
- Dobrze, ale robicie to co ja wam każe. Okej? – powiedziałam.
- Zgoda. - powiedziała trójka przyjaciół.
- No... idziemy. - rozkazałam.
   Szliśmy ciemnym korytarzem, jedynym źródłem światła była iskierka na mojej różdżce. Nagle do imoich uszu doszedł trzepot skrzydeł. Weszliśmy do sali z wysokim sufitem i kilkunastoma drzwiami, w sali nic innego się nie znalazło. Stanęłam na środku i zagwizdałam. Wiedziałam jak to przejść bo to trudne nie było Trzepot skrzydeł to był oczywiście zwykłe klucze ze skrzydełkami. Pokazały się jakby znikąd i ustawiły się rządkiem do mnie. Klucze niczym się od siebie nie różniły, ale ja widziałam czego szukam. Wybrałam środkowy klucz, który od razu po dotknięciu zmienił się w stary, gruby klucz ze złamanym skrzydełkiem. Pomaszerowałam do drzwi z lwem na drzwiach. Wsunęłam klucz, a drzwi prawię natychmiast się otworzyły. Gestem pokazałam żeby weszli pierwsi. Kiedy weszłam i zamknęłam drzwi naszym oczom ukazała się wielka szachownica
- Łał. - zachwycił się Ron.
- O co  tu chodzi? - zapytała się Hermiona.
- Chyba trzeba zagrać. - rzekł rudowłosy.
- Nie za długo by nam zeszło. - powiedziałam. -  Trzeba stanąć na odpowiednim polu...Róbcie to co ja. 
Stanęłam na czarnym polu, później skoczyłam na białe pole, a dzieciaki za mną. Kiedy doskoczyliśmy do drzwi, otworzyłam je i weszłam, trójka gryfonów weszła za mną. Do naszych nozdrzy doszedł nie miły zapach. Zobaczyłam trolla leżącego na ziemi, pobiegłam przez salę do drzwi mając nadzieje, że dzieciaki nie pobiegną za mną. Dogonił mnie jednak przy drzwiach. 
- Harry, nie.
- Kochana siostrzyczko, nie posłucham cię. – powiedziałam przesłodzonym głosem.
- Nie!
- Tak! 
- Nie!
- Tak!
- Okej, ale słuchaj się KAŻDEGO MOJEGO słowa. Zrozumiano?
- Tak. 

Harry

Wszedłem z nią do małego pokoiku, w którym stał długi, niski stół z 6 buteleczkami. Ada weszła i zamknęła drzwi, które zmieniły się w bladoróżowe płomienie, a drugie drzwi na końcu sali w czarne.
Harry, nie jestem twoją matką, ale jestem twoją siostrą i chcę dla ciebie jak najlepiej...
-  Ja wiem, ale chcę iść tam z tobą. 
-  Dobrze. Wypij największą. A i ja się teraz zmienię... tak dla bezpieczeństwa.
A ty jak przejdziesz przez płomienie?
- Jako tygrysica mogę przejść przez płomienie bez problemu. Idziemy?
-  Idziemy.
   Ada przeszła - jak mówiła - bez problemu. Wypiłem łyk z największej butelki i przeszedłem przez płomienie. Moim oczom  ukazała się wielka sala, na środku stał wysoki posąg mężczyzny, który w ręce trzyma coś szklanego. Pod posągiem stał...  Quirrell. Ada stała na schodach i warczała na niego. Kiedy odwrócił wzrok od dziewczyny zobaczył mnie.
- Witam, witam rodzeństwo Potter'ów - powiedział. Ada zaczęła głośniej warczeć.
- Oj, nie ładnie tak. - rzekł - A może tak... ból cię nauczy jak się odnosić do dorosłych. Crucio!
 Czerwona linia wystrzeliła prosto w dziewczynę, ale... odbiło się. Quirrell'owi opadła szczęka, widać  nie spodziewał się takiego wyniku. Nie znam tego zaklęcia, ale chyba miało zaboleć ją.
- Co... jak? - teraz naprawdę się jąkał. - Aaa to jest ta moc co Dumbledor'e nie chciał mi zdradzić. Ciekawe czy ta twoja moc ochroni cię przed śmiercią... Avada Kedavra.
 Zielony promień pognał w stronę Ady, tym razem nie odbiło się, ale przewróciło ją. Zaczęła ciężej oddychać. Znowu nie znane mi zaklęcie.
- Dobrze, ty i tak nie jesteś mi potrzebna. Co mam tu zrobić? Próbowałem wszystkiego.
- Użyj Chłopaka! - rozkazał sycząc głos.
Ada pokręciła głową, jak widać ten głos ją denerwował. Chciałem do niej podejść, ale byłem przerażony.
- Podejdź tu chłopcze! - rzekł profesor.
 Ada od raz stanęła przede mną. Spojrzała na mnie wzrokiem " nie idź tam". Lecz wiedziałem, że muszę tam podejść jak nie sam to on go zmusi. Zacząłem schodzić po schodach, moja siostra odstąpiła na bok.
- Mądry chłopiec.
- Harry, nie! - powiedziała Ada.
Odwróciłem się szybko i zobaczyłem moją siostrę wpatrującą się we mnie smutnym wzrokiem.
- O zmieniłaś się. Miło.- rzekł dorosły. - Więc... Avada Kedavra.
Ada natychmiast zmieniła się, ale nie aż tak szybko by to zaklęcie tylko przewróciło. Dostała prosto w pierś, odstrzeliło ją pod ścianę, już jako zwierze, upadła na ziemię, bez odznak życia.
- Nie! – krzyknąłem i podbiegłem do niej.
Uklęknąłem i popatrzyłem na jej zwierzęcą formę.
- No, chłopcze. Zostaliśmy sami. Obejdź posąg i znajdź wejście. 
Zrobiłem jak mi kazano. Nie miałem już nic do stracenia. Prawie od razu znalazłem wejście, lecz nie mógłem nic zrobić bo coś mnie tam wciągnęło. Było ciemno, nagle pochodnia się zapaliła. Poczułem wibrację pod nogami i ściany zaczęły się ruszać w dół. Po kilku chwilach, stałem już na szczycie posągu. 
- Chłopcze! Podejdź do lustra i powiedz co widzisz. - rzekł Quirrell. Nawet z tej wysokości dobrze go słyszałem.
Teraz zauważyłem gdzie dokładnie jestem. Na dłoni posągu, a w dłoni trzymało tak dobrze mi znane lustro. Podszedłem i spojrzałem w lustro. Tym razem nie zobaczyłem swoich rodziców, lecz tą sale. Zobaczyłem  jak idę do ściany, dotyka różdżką pierwszej cegły od dołu i trzeciej od lewej strony, a tam ukazuje się skrytka, a w niej czerwony kamień.
- No, chłopcze co tam widzisz.
- Swoich... rodziców.
- Na pewno?
- Na pewno. 
 Myślałem szybko, musiałem zejść i wyjąć kamień. Więc powoli podszedłem do „windy”. Kiedy wyszedłem, wiedziałem co mam zrobić, ale za nim zdążyłem zrobić krok Quirrell stanął przede mną.
- Chłopcze, szukaj.
- Ale... czego.
- No... kamienia.
- Ale gdzie?
- Szukaj!
- Zostaw go mnie. - znowu ten syczący głos zabrzmiał mi w uszach.
- Panie, pan nie jest zbyt silny.
- Na to jestem!
 Quirrell drżącymi rękami zaczął suwać z pleców szatę. Odwrócił się do mnie plecami i mojemu zaskoczeniu na jego plecach była... twarz. Dokładna twarz, z nosem, z ustami i oczami.
- Harry, Harry, wysłuchaj mnie. Pokaż mi drogę do kamienia, a nic ci nie zrobię. Nawet będziesz mógł się do mnie przyłączyć.
- Chyba śnisz!
- Nieładnie się  tak odzywać. - rzekł -  Quirrell zwiąż go!
- Tak jest. - Dorosły jak na zawołanie wystrzelił z różdżki liny i związał mnie. Poczułem piekący ból.
- Dobrze, pokaże gdzie jest. 
- Bardzo dobrze. Rozwiąż go. 
    Quirrell zwinął liny różdżką, ale cały czas miał ją wymierzoną we mnie. Dopiero teraz sobie przypomniałem, że ma różdżkę w kieszeni, ale jakby dorosły czytał mi w myślach i od razu wyjął mi ją z kieszeni. Nie miałem wyjścia musiałem walnąć. To się stało w sekundę, odwróciłem się gwałtownie, pięścią trafiłem w nos. Quirrell wrzasnął, jego nos się palił. Wypuścił obie różdżki i rzucił się na mnie  żeby mnie udusić, ale tylko mnie dotknął i jego dłonie zaczęły się palić. Po paru sekundach całe jego ciało stało w płomieniach. 
- Nieeeee. Zabije cię Potter, zabiję cię.- zawołała twarz Voldemorta.
  Powoli się cofałem, aż się potknąłem o kamień, który leżał na ziemi. Próbowałem utrzymać równowagę, ale na próżno przewróciłem się i głową walnąłem o posadzkę.
                                                  
                                                        ***************************** 
  Otwieram oczy, jasny blask razi mnie  w oczy, zamykam. Znów otwieram, powoli się przyzwyczajam, na szafce nocnej widzę zarys swoich okularów. Zakładam je. Teraz dokładnie wiem gdzie jestem, w skrzydle szpitalnym. Koło mnie łóżko było zasłonięte.
- Już wstałeś? - zapytała pielęgniarka - Bardzo dobrze. Wypij lekarstwo, jest na szafce.
- Dobrze. – odpowiedziałem i wypiłem lekarstwo. - Gdzie Ada?
   Pani Pomfrey zrzedła mina. Oczami wskazała na łóżko koło mnie. Przestraszyłem się, co się takiego stało, że Pomfrey nie umie jej wyleczyć?  Powoli wstałem z łóżka i odsłoniłem zasłonę. Na łóżku leżała biała tygrysica. Niezgrabnie ułożona w kłębek, widać, że to nie ona się zwinęła
- Co jej się stało? - zapytałe.
- Podczas przemiany dostała prosto w pierś morderczym zaklęciem.
 Usiadłem koło jej łóżka popatrzyłem na nią. Usłyszał jak pielęgniarka odchodzi. Dopiero ją poznałem i już mam ją stracić… To nie jest możliwe…
- Nie możesz mnie teraz opuścić, nie teraz. - szepnąłem. 
 Łza spłynęła mi po policzku.
- Dopiero co się poznaliśmy, siostrzyczko, nie opuszczaj mnie. Proszę. – szepnąłem ponownie. Łzy się polały, nie zwracałem na  to uwagi. Teraz liczyło się żeby Ada się obudziła. Znów usłyszałem odgłos pantofelków pani Pomfrey.
- Panie Potter, niech się pan położy.
- Dobrze, ale jak się obudzi niech pani mnie też obudzi.
- Tak jest chłopcze, a teraz do łóżka.
Położyłem się na lewym ramieniu żeby mieć na oku łóżko siostry. Nie chciałem spać, ale mój mózg przeciwnie. Więc zamknąłem oczy i odpłynąłem w krainę Morfeusza.

             
______________________~~*~~_______________________________
I jak podoba się?
Dziękuje za to, że odwiedzacie mój blog. Zapraszam do komentowania.


Ginny :*