poniedziałek, 30 maja 2016

TOM II: Rozdział 16 - Będzie dobrze.



Witajcie!!
Jest nowy rozdział! Mi się tam podoba :D
A i mam do was pytanie. Bo jak wiecie moja historia idzie kanonem, więc zastanawiam się czy nie podzielić jej na tomy w spisie. Wiecie, żeby było łatwiej się odnaleźć. Po prawo zrobiłam ankietę i chcę abyście zagłosowali ;)
A teraz zapraszam do czytania :D
Gin :*
___________________________~~*~~_________________________
Ada
Siedziałam tu nie wiem ile, ale minęło z kilka miesięcy. Mała ilość krwi do picia powodowała, że byłam podenerwowana i wściekła. Wściekła. Ale mogę jeszcze myśleć jasno. Opętana Ginny mówiła, że już niedługo wszystko wróci do normy. Nie wiem jak u niej wygląda norma, ale mi się to nie podoba. Mój wężowy przyjaciel, już się do mnie nie odzywał, przez co chyba niedługo oszaleje. Nie mam z kim gadać. Ciągłe plusk, plusk wody już nie jest do wytrzymania.
Więc kiedy opętana Ginny weszła do Komnaty i przy posągu upadła, a z niej zaczął wyłazić jakiś duch. Myślałam, że mam halucynacje. Ale kiedy „duch” całkowicie z niej wyszedł, co wyglądało naprawdę dziwacznie, spojrzał na mnie, zamarłam z zdziwienia.
-  Dlatego, że nie wiesz kim jestem powiem ci swoje imię, które na pewno znasz. – powiedział. – Jestem Lord Voldemort. – ukłonił się i zaśmiał się szyderczo. – Oczywiście to moja młodsza wersja.
Dobra wiem jedno- Mam doczynienia z młodym Voldemortem. Czego nie wiem – Jak on się tu znalazł?
- Moja droga może coś powiesz… a zapomniałem nie możesz. Ah… żałuje, że za nim zabiłem siebie  nie spojrzałem do szafy. Wiedziałem, że jest na nią rzucony mocny czar, ale najpierw chciałem zabić Pottera, ale jak widać tu popełniłem błąd. Wielki błąd. Widzisz, gdybym cię wtedy znalazł mógłbym spokojnie zyskać klejnot w swojej armii, ale teraz nie przegapię takiej okazji. Jak tylko do końca odzyskałam ciało, zacznę rządzić tym światem. Stanie się lepszy, bez niepotrzebnych mugoli i mugolaków.
Warknęłam. Tak to on. Warczałam cały czas kiedy podchodził.
- Słyszysz jej bicie serca? Słyszysz jak  powoli umiera?
Zamarłam. Słyszę, jej serce tak wolno bije. Kiedy młody Voldemort podchodził do mnie usłyszałam głos Harry’ego. Nie tylko nie on! Warknęłam. Voldemort uśmiechnął się szyderczo.
- Widzisz już twój brat idzie ratować tą dziewuchę.
Po tych słowach ukrył się w cieniu. Kiedy mój brat wbiegł do środka, nie zauważył, ani jego ani mnie. Ukląkł koło Ginny. Wtedy Voldemort zaczął do niego mówić, ale jego głos zagłuszył inny głos, tylko, że w mojej głowie.

To koniec.

Chciałam odpowiedzieć, ale nie mogłam wysłać wiadomości, bo coś mnie stopowało. Spojrzałam ponownie na mojego brata. Patrzył na Voldemorta z wściekłością na twarzy. Usłyszałam śmiech tego drugiego. Odwrócił się od wejścia do nory bazyliszka. Nie! Chciałam krzyczeć. Bazyliszek powoli wydostawał się ze swojej kryjówki. Harry od razu odwrócił wzrok i jego spojrzenie padło na mnie. Jego oczy powiększyły się w zdumieniu. Szybko jednak wstał i cofnął się pod wejście do Komnaty. Bazyliszek sunął do niego by go zabić. Nagle przemknęła mi czerwona plamka przed oczami, którą okazał się Faweks. Podleciał do Harry’ego coś upuścił i poleciał na Bazyliszka. Nie wiem co się stało, ale poczułam krew. Nie wytrzymałam, zaczęłam się szarpać, aż w końcu metalowa smycz puściła. Obroża rozerwała się na pół i mogłam się wydostać. Ruszyłam na węża. Nie za bardzo myśląc, wdrapując się na szyje miotającego się węża i wgryzłam się. Smak krwi rozlał się na moim języku, zaczęłam łapczywie pić. Kiedy poczułam, że zaspokoiłam głód, Bazyliszek krążył w koło sycząc na mnie. Miał wydrapane oczy, ale słyszał mnie. Przeskoczyłam na drugą stronę od jego paszczy i pobiegłam do Ginny. Zmieniłam się i spojrzałam na nią. Jest osłabiona, no a jak ma nie być skoro Voldemort wysysa z niej życie. Szybko jednak postanowiłam najpierw pozbyć się bazyliszka. Zmieniłam się z powrotem w zwierzę i natarłam na węża. Sycząc na niego i drapiąc odciągałam go od Harry’ego. On szybko wziął zawiniątko, które okazało się Tiarą Przydziału i po chwili zastanowienia, włożył dłoń do jej środka. Wyjął miecz Gryffindora. Bazyliszek skupiony na mnie w ogóle nie usłyszał chłopca przebiegającego obok z błyszczącym mieczem. Lecz moja chwila nie uwagi, była dla niego wielką pomocą. Ogonem odrzucił mnie do tyłu, tak że uderzyłam o ścianę i zsunęłam się po niej na podłogę. Nie mogłam wstać. Prawa przednia łapa złamana. I chyba coś z kręgosłupem. Kurde no! Teraz? Jęknęłam z bólu. Warczałam by przyciągnąć uwagę bazyliszka.
Nie!
Krzyknęłam w umyśle, kiedy wąż zaczął nacierać na Harry’ego, który wymachiwał mieczem. Odwrócił głowę w moim kierunku.
Mówiłem, że to koniec.
Usłyszałam i się odwrócił do Harry’ego. Próbowałam wstać, ale moje kości jeszcze się nie zrosły. Więc mogłam tylko leżeć i patrzeć jak mój brat walczy z trzy razy większym wężem od siebie. Może nie był w tym najlepszy, ale zranił bazyliszka na tyle by się odsunąć od niego. Natrafił na ścianę. Bazyliszek zaatakował, ale źle wymierzył, kilka centymetrów. Harry podniósł miecz nad głowę, a bazyliszek nadział się na niego. Wąż osunął się na prawo, a spod niego wydostał się mój brat. Miał kieł w ramieniu! Wyrwał go, ale wiedziałam, że już za późno. Podleciał do niego Faweks. Szeptał coś do niego, ale ja patrzyłam na Voldemorta. Podszedł do niego. Mówił głośno i wyraźnie, że nawet ja na drugim końcu go słyszałam.
- Jesteś już martwy Harry Potterze. Martwy. Wie o tym nawet ptak Dumbledore’a. Wiesz co on robi, Potter? Płacze.
Płacze! Naprawdę Voldemort jest taki głupi? Przecież łzy feniksa leczą każde rany. Chciało mi się śmiać. Chyba w końcu Voldemort się domyślił bo chciał przegonić ptaka. Od razu widziałam, że Harry lepiej się czuję. Wstałam i kulejąc, powoli szłam w kierunku Voldemorta. Bardzo powoli, ponieważ nie wszystko się jeszcze dobrze zrosło i czasami ciemność przesłaniał mi wzrok. Kiedy rozległ się długi, straszny przeszywający krzyk stanęłam i spojrzałam na Voldemorta. Harry wbijał kieł bazyliszka w jakiś dziennik. Z niego wylewał się atrament jakby to była krew. Postać młodego Voldemorta miotała się i wrzeszczała… i nagle… Zniknął. Harry zaczął wstawać, ale ja usłyszałam jak serce mojej przyjaciółki coraz szybciej biło. Usłyszałam jęk. Popatrzyłam na Harry’ego. W ręce miał różdżkę, Tiarę Przydziału, a w drugiej ręce miecz. Patrzył na mnie. Kiwnęłam głową. Pobiegł w tamtą stronę. Łapa już cała, a z kręgosłupem nic już nie jest. Powoli stawiając kroki poszłam w kierunku mojej przyjaciółki i mojego brata. Kiedy byłam przy nich czułam, że już jestem cała. Zmieniłam się w człowieka i podeszłam do Ginny.

- Ja… ja n-nie.. chciałam… - szlochała.
- Gin spokojnie. Już jest wszystko w porządku. Nic się nie stało. – powiedziałam, klękając koło niej.
Kiedy na mnie spojrzała, otworzyła szeroko oczy i spojrzała w miejsce gdzie leżała metalowa obroża.
- Myślałam, że mi się wydawało… - szepnęła
- Nieważne. – ucięłam. – Wracajmy.
Pomogłam wstać Ginny, a Harry’ego przytuliłam.
- Cieszę, że nic ci nie jest. – szepnęłam. – Dobra Harry prowadź. – powiedziałam już głośniej.
Pokierował nas ciemnym tunelem.  Do gruzowiska gdzie Ron próbował wykopać przejście. Na widok swojej siostry uśmiechnął się w ulgą. A na mój widok rozszerzył oczy.
- Dobrze, że nic wam nie jest. – powiedział.
Dziurę, którą zrobił była dojść duża by przejść. Po drugiej stronie Harry zapytał Rona.
- Gdzie Lockhart?
- Co on tu robi? –zapytałam.
- Długa historia. – powiedział Ron. – Jest tam z tyłu. Nie jest w najlepszym stanie sami zobaczcie.
Poprowadzeni przez Rona, zobaczyliśmy jakby zagubionego profesora. Spojrzał na nas dobrodusznie.
- Witajcie – powiedział – To dziwne miejsce, prawda? Mieszkacie tutaj?
- Nie. – odrzekł Ron, patrząc z zażenowaniem na profesora.
- Myślałeś w jaki sposób wrócimy na górę? – spytał Harry patrząc czeluść rury.
Popatrzyłam na Faweksa. Chyba pomyślał za nich bo po chwili podleciał do Harry’ego i zrobił taką pozę żeby złapał go za ogon.
Ron nic nie rozumiał jak Gin i profesorek, ale Harry zrozumiał i zaczął tłumaczyć jak to mamy się złapać by się wydostać. Pomyślałam o Willym. Złapałam więc Ginny za dłoń, a Lockhart za moją drugą. Podróż trwała dość krótko. Wylądowaliśmy w łazience Jęczącej Marty. Tylko jej tu brakowało. Burczało mi w brzuchu chciałam się umyć, ale musimy iść przecież do dyrektora. Więc wyszłam szybko z łazienki i poczekałam na całą gromadkę. Faweks rozświetlał nam drogę i prowadził, ale nie o dziwo do gabinetu Dumbledore’a tylko do gabinetu McGonagall.
- Czemu nie idziemy do dyrektora? – zapytałam.
- Dumbledore’a nie ma. Zastępuje go McGonagall. – powiedział Ron.
Harry otworzył drzwi do gabinetu. Nagle zalała nas fala radości. Państwo Weasley przytulało Ginny i płakali. Ja podeszłam za to do nauczycielki.
- Gdzie jest….
- Spokojnie. – powiedziała. – Harry opowiedz wszystko co się stało.
- Ja zaraz wrócę pójdę po mojego feniksa. – powiedziałam i wyszłam z gabinetu.
- Willy! – powiedziałam głośno. Niecałą minutę później na moim ramieniu już siedział wesoły feniks. Co mogę poradzić, że ma tylko kilka lat. I choć przeżył już trzy spalenia, cały czas zachowuje się jak pisklę.
Weszłam do gabinetu. Harry właśnie mówił jak Faweks przyleciał. Ja usiadłam i zaczęłam głaskać mojego feniska. Patrzyłam na zgromadzonych, ale myślałam tylko o jednym. Gdzie jest Dumbledore? Jak na moje zawołanie pojawił się w płomieniach kominka. Kiwnął mi głową i zwrócił się do Harry’ego. A bardzo byłam zmęczona by słuchać tej rozmowy. Kiedy w końcu skończyli mogłam się odezwać. Ledwo bo widziałam, że niedługo państwo Weasley będą chcieli się wtrącić.
- Dyrektorze, jak dla mnie Ginny powinna udać się Skrzydła Szpitalnego, tak samo jak profesor Lockhart. – powiedziałam.
- Profesor Lockhart wygląda na zdrowego. – odpowiedział, ale widziałam w jego oczach uśmiech.
- Umysłowo chyba nie jest. – odpowiedziałam.
- Dobrze, a ty niczego nie potrzebujesz?
- Snu, jedzenia i prysznica. Ale potrafię to sobie sama załatwić.
- A pan Potter i pan Weasley?
- Ja czuje się dobrze. – powiedział mój brat.
- Ja też.- zawtórował mu Ron.
- Dobrze, Harry mógłbym poprosić cię jeszcze do mojego gabinetu?
- Oczywiście.
Wyszłam z gabinetu i pobiegłam do kuchni, bo mój żołądek głośno upominał się o swoje. Skrzaty szybko mnie obsłużyły więc szybko zjadłam i poszłam do pokoju wspólnego Gryfonów. Na szczęście była noc i nikogo tam nie spotkałam. Wzięłam prysznic i poszłam spać. Na nic więcej nie miałam ochoty, ani sił.

Rano obudziłam się z bólem głowy. Tak długo czułam ten ból, ale w innej postaci, że z łatwością go rozpoznałam. Wstałam i zrobiłam sobie mój napój. Tak dawno go nie piłam, że zrobiłam sobie dwa. Na wypadek. Zrobiłam poranną toaletę i ubrałam się w to co wpadło mi w rękę. Nie wiem jaki jest dzień tygodnia, walić, nie wiem jak jest miesiąc! Wyszłam z dormitorium i zatrzymałam jakiegoś ucznia.
- Który dziś jest?
- Piąty kwietnia! Dziś specjalna uczta! – powiedział radośnie.
- Jaka uczta?
- No bo wszyscy spetryfikowani się obudzili, a Komnata Tajemnic została zamknęta. – pisnął szczęśliwy i poszedł.
- A który dzień? – szepnęłam do samej siebie.
- Sobota. – powiedział znajomy głos.
- Lee! – krzyknęłam i przytuliłam się do swojego przyjaciela. Czułam jak się śmieje.
- No hej. Gdzieś ty była?
- Długa historia.
- Wiem.
- Skąd?
- Cała szkoła o tym huczy.
- Nie… - jęknęłam.
- Wiesz co może przejdziemy się po zamku. Ktoś oprócz mnie też chce się z tobą przywitać. – powiedział z uśmiechem.
Zaprowadził mnie pod wieże astronomiczną. Stał tam Zars. Uśmiechnął się do mnie. To tu się pożegnaliśmy. Czy mogę go nazwać swoim przyjacielem? Nie wiem.
- Hej. – powiedziałam.
- Hej.
- Na Merlina! Przytulcie się! Jesteście przyjaciółmi. – powiedział Lee i popchnął mnie w stronę Zachariasza.
Potknęłam się i pewnie bym runęła jak długa na ziemię, ale na szczęście szybki refleks mojego przyjaciela ocalił mi tyłek. Znowu. Postawił mnie i się przytuliliśmy.
- Jak się czujesz? – zapytał
- Dobrze.
- Dobra to nie koniec powitań Ada. Masz jeszcze cztery osoby, które chcą się z tobą zobaczyć. – powiedział Lee.
Wziął moją rękę i znowu zaczął mnie prowadzić tym razem pod drzwi Skrzydła Szpitalnego.
- Musisz sama wejść. Nie chce żeby później mówili, że cię zmusiłem.
Uśmiechnęłam się do niego i otworzyłam drzwi. Od razu wszyscy się na mnie spojrzeli. Najpierw podbiegły do mnie Luna z Magdą. Przytuliły się i mówiły jak to fajnie, że żyje.
- Już rozumiem swój dar. – szepnęła mi jeszcze Magda do ucha.
Uśmiechnęłam się, ale zaraz wzrok przesłoniła mi dwie podobne rudowłose osoby. Miały wkurzone miny. Czy oni są na mnie źli? Ups.
- Wiesz jak się o ciebie martwiliśmy? – powiedzieli równocześnie.
- Wiem i przepraszam. – powiedziałam z miną szczeniaczka, a raczej kociaka i się do nich przytuliłam.
Jak mają słabość do swojej siostry to też mogą mieć słabość do mnie, nie? Więc kiedy poczułam jak się rozluźnili, odetchnęłam z ulgą.
Wszystko będzie dobrze. Będzie dobrze. – powtarzałam w głowie jak mantrę.

piątek, 13 maja 2016

TOM II: Rozdział 15 - NIESPODZIANKA!!

Hej!
Jestem szczęśliwa z tego rozdziału bo jest naprawdę DŁUGI.
No oczywiście o moich ukochanych bliźniakach, a o kim <3
Nie jestem dobra w wymyślaniu żartów XD Musicie pogodzić się z tym co napisałam.
No to zapraszam do czytania :D
Gin :*
___________________________~~*~~_________________________



Fred

Mijały miesiące. Coraz więcej dzieciaków znikało. Coraz więcej środków ostrożności. Nikt nie musiał pytać bo wiadomo było, że Hogwart nie jest już bezpieczny. Niektóre dzieciaki były tak przerażone, że uciekły do domów.
Martwiłem się. Martwiłem się o moich braci i siostrę. Martwiłem się o siebie. I martwiłem się o Adę.
Już tyle jej nie widzieliśmy. Nadszedł koniec marca. Słońce ogrzewało zamek. Uczniowie wybywali na błonia.  Mecze Quidditcha wygrywaliśmy. Dzięki Harry’emu. Dobre oko ma ten chłopak. Pozazdrościć tylko. Za Adę weszła Ketie Bell. Harry był zestresowany. To było widać na pierwszy rzut oka, ale jakoś dawał radę. Usłyszałem, że ta Hermiona, jego przyjaciółka, też została zaatakowana przez potwora z Komnaty.
No i jak można było się spodziewać niedługo po pierwszych atakach Ministerstwo zaczęło wplątywać się w sprawy Hogwartu. Nauczycielom to się nie podobało, ale próbowali tego nie okazywać. Taaa… próbowali.  Zdziwiłem się dlaczego nie wynikła afera po zniknięciu Ady i przypomniałem sobie czemu nie mogą o niej wiedzieć. Nie jest zarejestrowana w Ministerstwie. Tak rodzice chcieli ją chronić. Dlatego nikt o tym nie wiedział i nie mogli wiedzieć.
Poczułem szturchnięcie. Odwróciłem głowę i spojrzałem na mojego brata.
- Jesz te jajka czy się nad nimi modlisz?- powiedział.
Spojrzałem na swój talerz. Znowu się zamyśliłem i nic nie zjem. Wziąłem więc widelec i zacząłem jeść. Popatrzyłem na moich przyjaciół. Lee i George wciąż jakby spali. Ehhh… poranki. Mimo, że George mnie szturchnął to jednak było odruchowe. Uśmiechnąłem się pod nosem. I to ja jestem śpiochem? Spojrzałem na Katie, Alicje i Angelinę. Quidditch tak je zbliżył, że się zaprzyjaźniły. One  w przeciwieństwie do moich kolegów żywo rozmawiały o… butach? … dziewczyny.
Rozejrzałem się po Sali. Mimo woli mój wzrok padł na Zachariasza. Jak dotąd poważny bez cienia uśmiechu, dziś, uśmiechnięty i rozmowny. Ciekawe co wywołało u niego takie uczucia. A co mnie to obchodzi? Odwróciłem głowę i wziąłem kolejny kęs jajek. Spojrzałem na mojego młodszego brata. Też był jakiś ożywiony, Harry tak samo. Co im się dzisiaj stało? Moje spojrzenie padło teraz na moją siostrę, wyjątkowo siedziała przy swoim stole. Rozmawiała z jakąś nieznaną mi dziewczyną, ale w przeciwieństwie do innych wydawała się smutna.
O co tu chodzi? Większość znanych mi osób była wesoła. Czy ja o czymś nie wiem?
Jest 31 marca. Piątek. Czuje, że o czymś zapomniałem, ale o czym?? Moje rozmyślania przerwał głos mojego kolegi z drużyny.
- Fred, dzisiaj trening. – powiedział Wood.
- Co? Przecież miał być jutro. – powiedziałem zaszokowany.
- Miał być, ale przeniosłem na dzisiaj. O piętnastej. – powiedział i odszedł do dziewczyn by przekazać jakże dobre wiadomości.
- Wy będziecie sobie latać na miotłach, a ja będę siedzieć w zamku. – powiedział Lee z błogim uśmiechem.
- Ha, ha. – powiedzieliśmy z Georgem równocześnie.
Miałem już zaplanowany ten dzień. Miałem skończyć lekcje i paść na fotele w pokoju wspólnym i wymyślać żarty. A niech cie Wood!
Dzień minął spokojnie. O 15 stawiliśmy się na boisku niezbyt szczęśliwi. Reszta drużyny na takich nie wyglądała trzymał im się nastrój ze śniadania. Wood kazał nam robić jakieś wymyślne ćwiczenia na miotłach. Harry szybko wykonywał jego polecenia i czekał na resztę. My z Georgem specjalnie opóźnialiśmy każdy zwrot, kołowrotek i inne sztuczki by nie móc za dużo robić, a szybko wrócić. Nagle na boisko weszła drużyna z Huffelpufu. Wood oznajmił, że zagramy krótki towarzyski mecz.
- A kto będzie sędzią? – zapytałem.
- Ja. – odezwał się głos po mojej prawej.
Właścicielem głosu był Smith. Wood podszedł spytał czy zna zasady i tyle. O  to Smith został sędzią.
Meczyk był naprawdę szybki. Jak opadałem na ziemie podleciał do mnie Smith.
- Czego? – warknąłem mimowolnie.
- Chce ci powiedzieć, żebyś pilnował swojej siostry.
- Ja będę decydować kogo będę pilnować.
- Mhm – mruknął i odleciał.
Kiedy wróciliśmy do dormitorium dziękowałem Merlinowi, że był piątek i mogę się wyspać. Ledwo położyłem się na łóżku, a już spałem. To był dziwny dzień.

***

Obudziło mnie szarpnięcie. Rozchyliłem leniwie powieki i spojrzałem na mojego czarnoskórego przyjaciela.
- Fred… - powiedział. – George zniknął.
- Coo? – powiedziałem rozbudzony.
Wstałem i rozejrzałem się. Nie było go. Zazwyczaj budzimy się o tej samej porze. Spojrzałem na Lee.
- Gdzie jest?
- Skąd mam wiedzieć. Obudziłem się i zobaczyłem, że go nie ma. Od razu cię obudziłem.
- Dobra zaraz go poszukamy, ale najpierw wezmę prysznic.
- Ok.
Jak powiedziałem tak zrobiłem. Przebrałem się w świeże ciuchy i ruszyliśmy na poszukiwania mojego ukochanego brata bliźniaka. Przed wyjściem spojrzałem na zegarek. Dziesiąta. W sobotę. Dobra chociaż wszyscy pewnie śpią. Śniadanie jest dopiero za godzinę.

George

Otworzyłem oczy i zobaczyłem ciemność. Chciałem je potrzeć, ale poczułem że mam związane ręce. Nogi też. O co tu chodzi?
- Widzę, że nasza śpiąca królewna się obudziła. – powiedział nieznany mi głos.
- Kim jesteś?
- Twoi koszmarem.
Zamarłem. Usłyszałem śmiech.
- Spokojnie… nic ci się nie stanie. – usłyszałem.
- Gdzie ja jestem?
- Tam gdzie cię nikt nie znajdzie.
-Ehh… Jeżeli to jest jakiś psikus z okazji 1 kwietnia…- Cholera! Dzisiaj są moje urodziny! Jak mogłem o tym zapomnieć?
- To?
- To słaby. – dokończyłem.
- Na pewno??
Poczułem jak ktoś siada mi na kolanach. Wyczułem, że to dziewczyna. Takie rzeczy to każdy facet wie. Nagle poczułem ręce na moich ramionach.
- Co ty…? – moje pytanie zamknęły jej usta.
Całowała namiętnie i dobrze. Trzeba przyznać dobrze całuje. Najpierw opierałem się, ale przy takich zachętach długo nie wytrzymałem. Zacząłem oddawać pocałunki. Dziewczyna po chwili przestała. Czułem jak dyszy mi w twarz.
- Jak każdy… - powiedziała i zaśmiała się cicho.
Już miałem coś powiedzieć kiedy znów mnie pocałowała. Jej słodkie usta pieściły moje. Nasze języki tańczyły nam w ustach. Wiem całuje się z obcą dziewczyną. Do tego mnie związała. Ale trzeba przyznać, że jest niezła. Kiedy znowu przerwała zeszła mi z kolan.
- Jesteście tacy przewidywalni. – powiedziała.
- Dzięki. – mruknąłem. – Kiedy puścisz mnie wolno?
- Kiedy twój brat cię znajdzie.
- Skąd wiesz, że mnie znajdzie.
- Bliźniaczoza.
Zaśmiałem się na to słowo. Tak z Fredem mamy jakąś dziwną więź i prawie zawsze wiemy gdzie jesteśmy gdy jesteśmy oddzieleni.
- Prawda.
- Słuchaj. Nikt nie wie kim jestem. I ty też nie poznasz. Może kiedyś znów się zobaczymy.
- Szkoda…
Po tych słowach nie odezwała się ani razu. Próbowałem zagadywać, ale mruczała odpowiedzi albo w ogóle  się nie odzywała.
Proszę Fred. Szybciej. Wysłałem niemą prośbę do mojego brata. Może ta magiczna więź mi pomoże.

Fred

Jadłam właśnie śniadanie kiedy usłyszałem w głowie głos mojego brata. Proszę Fred. Szybciej. Wyplułem na Lee zawartość moich ust. Spojrzał na mnie.
- Co ci odbiło?
- Nie nic. Sorry. – powiedziałem i podałem mu chusteczkę.
George? Powiedziałem w głowie i pomyślałem, że ją wysyłam jak list do mojego brata. Po chwili odzyskałem odpowiedź. Tym razem nie zareagowałem tak gwałtownie.

Fred! Pomóż mi! Jestem uwięziony i nic nie widzę. Nie wiem gdzie jestem i jakaś dziewczyna mnie więzi.
Naprawdę? Nic nie wiesz?
Wiem, że dzięki naszej więzi możesz wiedzieć gdzie ja jestem.
Jak?
Pamiętasz jak znaleźliśmy się wtedy w tym parku? Spróbuj zrobić tak samo.
Okej.
Skupiłem się na wizerunku mojego brata. Zamknąłem oczy i myślałem żeby go znaleźć. Po chwili w mojej głowie ukazał się obraz Wrzeszczącej Chaty.
Szykuj się już po ciebie idę.
To szybciej naprawdę mi niewygodnie.

Otworzyłem oczy i zobaczyłem jak Lee się we mnie wpatruje. Wstałem od stołu i pobiegłem do mojego dormitorium po mapę. Leżała tam gdzie zawsze. Sprawdziłem jedno przejście i ruszyłem w tamto miejsce.
Przy Wierzbie Bijącej czekał na mnie Lee.
- Myślałeś, że się nie domyślę po co przybiegłeś. To jest przejście, którego jeszcze nie używaliśmy. – powiedział z uśmiechem.
- Dobra. – powiedziałem.
- Wiesz jak tam wejść? –spytał.
- Mhm… -powiedziałem.
Przypomniałem sobie co zobaczyłem na mapie. Wziąłem jakąś długą gałąź i walnąłem w korzeń po prawo ode mnie. Wierzba przestała się ruszać, a ja pobiegłem do przejścia. Wszedłem do tunelu i zacząłem iść przed siebie.
Jak się okazało po kilku minutach zobaczyłem schody. Wspiąłem się po nich i doszedłem do klapy. Otworzyłem ją i ukazał mi się bardzo stary dom. Kurz, kurz i jeszcze raz kurz.
- Ile kurzu. Jesteś pewny? – zapytał mój przyjaciel.
Skupiłem się.
- Tak jestem pewny. – powiedziałem i otworzyłem pierwsze drzwi.
Nic. Pusto. Podszedłem do kolejnych i do kolejnych. W każdym to samo czyli pustka. Kiedy zostały mi ostatnie drzwi mocno ścisnąłem różdżkę. Otworzyłem i zobaczyłem mojego brata przywiązanego do krzesła z ]zawiązanymi oczami.
- George!- krzyknąłem z ulgą.
- Fred?
Podszedłem do brata i zdjąłem opaskę z jego twarzy. Uśmiechnąłem się na mój widok. Zacząłem rozwiązywać inne więzy.
- Spotkałeś kogoś? – zapytał.
- Nie.
- A kogo mielibyśmy spotkać? – zapytał Lee.
Spojrzałem w oczy mojego brata. Był zdziwiony i to mocno.
- Nieważne. – powiedział mój klon.
Kiedy rozwiązałem ostatnie sznury i mój brat mógł spokojnie się poruszać stwierdziliśmy, że czas wracać. Powrót dłużył mi się. Pewnie wtedy musiałem się szybko poruszać.
Kiedy byliśmy na błoniach i szliśmy w kierunku zamku usłyszałem burczenie brzucha mojego brata.
- Która godzina? – zapytał.
- Koło dwunastej. – odpowiedział mu Lee.
- Pójdziemy do kuchni coś zjeść? – zapytał George.
- Okej. – zgodziliśmy się z Lee.
O dziwo George zjadł tylko kilka kanapek i napił się soku dyniowego. Kiedy  wstał od stołu oboje z Lee się na niego gapiliśmy.
- Co? Obiad za godzinę. – powiedział i wyszedł.
- Wiecie co jeśli mamy godzinę do obiadu to może nauczylibyście mnie jakiś trików na miotle? – spytał Lee.
- Spoko. Z chęcią sobie polatam. – odpowiedział George.
Lee szybko się uczył więc miałem czas przemyśleć dzisiejsze wydarzenia. George został porwany. Mówił, że pilnowała go jakaś dziewczyna, ale jak przyszliśmy jej nie było. Wczoraj wszyscy byli weseli i nie zapowiadało się na to by coś kombinowali.
Od początku. Dzisiaj jest 1 kwietnia… Na Merlina ! Prima Aprilis! I moje urodziny! Jaki ze mnie debil! I wszystko jasne.
Uśmiechnąłem się od ucha do ucha i podleciałem do moich przyjaciół. Do obiadu uczyliśmy Jordana najróżniejszy sztuczek.

Fred, myślisz, że ta więź będzie działać zawsze?
Nie wiem. Musimy ją przetestować jutro.
Okej.

Całą trójką poszliśmy na obiad. Oczywiście przez ten czas zacząłem tak intensywnie myśleć o mojej przyjaciółce. Chciałbym żeby była z nami zwłaszcza, że ona też ma niedługo urodziny. Na pewno by coś wymyśliła na nasze urodziny. A i chwili potrzebowałem dlaczego Lee nie składa nam życzeń. Mamy zasadę, że składamy pod wieczór. Wtedy ma się czas na niespodziankę i zobaczyć ile osób pamięta o waszych urodzinach. Zdziwiło mnie też , że nie dostaliśmy listu od rodziców. Kiedy dotarliśmy do Wielkiej Sali, było już pełno uczniów. Usiedliśmy na swoich stałych miejscach kiedy ktoś zakrył moje oczy.
- Ej! – krzyknąłem i usłyszałem, że mój brat zrobiło to samo.
- Najlepszego bracie! – usłyszałem głos Ginny i pocałowała mnie w policzek jak to miała w zwyczaju.
Powtórzyła tę czynność z moim bliźniakiem, a Ron, który zakrył oczy Georgeowi, Złożył krótkie życzenia. Ginny wcisnęła się pomiędzy mnie a mojego sobowtóra, a Ron usiadł koło Jordana naprzeciwko nas.
- Nie myśleliście chyba, że was oleje, co? – powiedziała Ginny.
- Nie wcale. – odpowiedziałem z uśmiechem.
- Macie. To ode mnie. – powiedziała i podała mi i mojemu bratu małe pakunki.
- Nie musiałaś.
- Musiałam. Odkąd chodzę do Hogwartu nauczyłam się kilku rzeczy.
- Dzięki. – powiedzieliśmy z Georgem i poczochraliśmy po włosach.
- Ja też ma coś dla was. – powiedział Ron i rzucił nam małe pakunki.
- Dzięki.
- A i rodzice przyślą wam prezent jutro, bo coś poszło nie tak.
- Okej.
Patrzyła na nas jakby wyczekiwała jakiejś reakcji. Wiedzieliśmy o co jej chodzi. Mamy otworzyć prezenty.             A, że my lubimy denerwować ludzi, ją też możemy.
- O co ci chodzi? – zapytałem jak aniołek.
- Otwórzcie prezenty. – powiedziała z miną szczeniaka.
Westchnęliśmy obaj. Dla naszej jedynej siostry możemy to zrobić. I nasza siostra nie prosi nasza siostra nam każe. Niby taki aniołek, a jednak diabeł wcielony.
Wziąłem fioletowy pakunek. Uwielbia dawać prezenty w tym kolorze. Otworzyłem delikatnie i wyjąłem mały, ale urokliwy zegarek. Był z drewna z czarnymi i srebrnymi dodatkami. Spojrzałem na George’a. Dostał podobny, ale z ciemniejszego drewna. W naszej rodzinie zegarki dostaje się na siedemnaste urodziny.



- Wiem, że zegarków nie powinnam dawać, ale dlatego, że prawie zawsze nie wiecie która godzina. A one są waszym przeciwieństwem. Nie jesteście drętwi ani nic. – powiedziała i się uśmiechnęła.
Zaśmialiśmy się wszyscy.
- Teraz moje prezenty. – powiedział Ron.
Otworzyłem zielony pakunek. Tam moneta. Ale nie byle jaka. Moneta do żartów. Jest jak podobna do galeona, ale jej główna literka to „Ż” Jest magiczna. Jak każda rzecz w tym czarodziejskim świecie. Może znikać i pojawiać się koło „ofiary”.
- Dzięki Ron. – powiedzieliśmy razem z moim bliźniakiem.
Jedliśmy tak obiad całą rodzinką. Nawet Percy się dołączy. Harry się też dosiadł. Poczułem jednak, że moja rodzina zawsze będzie rodziną.
Po obiedzie Lee zaciągnął nas do biblioteki. Siedzieliśmy i się uczyliśmy. Ha dobre!! Siedzieliśmy i odrabialiśmy prace domowe. Po godzinie siedzenia zdałem sobie sprawę, że jeszcze na eliksiry mam referat. Westchnąłem i wziąłem się za robotę. Przecież w przyszłym roku mam SUM’y muszę się nauczyć czegoś by mieć chociaż to Z (zadowalający). O dziwo referat napisałem tylko w godzinę. Przypomniałem sobie, że przez potwora są wcześniej kolacje. Spojrzałem na swój nowy zegarek i dowiedziałem się, że jest już osiemnasta. Za pół godziny obiad. Spojrzałem na mojego brata. Zawzięcie coś pisał. Lee natomiast na luzie kończył to co pisał. Wstałem od stołu i poszedłem do działu ksiąg o quidditchu. Wziąłem pierwszą lepszą i zacząłem czytać.
Kiedy Lee po mnie przyszedł kończyłem rozdział o rosyjskiej drużynie. Sprzątneliśmy nasze stanowisko i poszliśmy na kolacje.
Jedliśmy rozmawiając o przyszłym meczu z Krukonami. Kiedy nagle mnie olśniło.
- Ej od rana nie byłem w swoim dormitorium. – powiedziałem.
- Jak zawsze w sobotę. – powiedział Lee.
- No tak, ale nawet nie pomyślałem o drzemce. – westchnąłem.
- Nie uwierzę, że jesteś zmęczony. Obudziłem cię o tej co zawsze. – powiedział czarnoskóry.
- No oczywiście, że nie. Pomyślałem o moim bracie. – powiedziałem.
- Ja też nie jestem zmęczony. – powiedział.
- Ej w ogóle jak myślicie. To twoje zniknięcie było żartem? – powiedziałem.
- No pewnie. – odpowiedział szybko George.
Spojrzałem na niego podejrzliwie.

Co ty tak szybko odpowiedziałeś?
Nie ważne. Po prostu jestem tego pewien.

- A ty Lee jak sądzisz? – spytałem.
- Pewnie tak. – powiedział.
Zjedliśmy kolacje i poszliśmy do pokoju wspólnego. Kiedy przeszedłem przez dziurę za Lee do pokoju okazało się, że jest tam ciemno.
- No nie. – już wyciągałem różdżkę kiedy usłyszałem krzyk.
- NIESPODZIANKA!!
Patrzyłem na moich znajomych z niemałym zdziwieniem. Spodziewałem się jakiejś niespodzianki, ale w moim dormitorium jak zawsze. Nasz pokój wspólny wyglądał jak jakiś mały klub. Meble przysunięto pod ściany. A pośrodku pomieszczenia rozwieszony był prasparent z napisem „Najlepszego Rudzielce”. Kilka stołu ustawionych pod ścianą było zastawione smakołykami aż się miło patrzy. A w tłumie tylko moi najbliżsi znajomi i rodzina. I dwie krukonki. Magda i Luna. Pewnie Gin je zaprosiła.
Uśmiechnąłem się szeroko. Ludzie ustawiali się w kolejce by złożyć mi życzenia i dać prezent. Jednak Hogawart to dom. Tylko kogoś mi tu brakuje. Jej. Ona pewnie dodała by fajerwerki i pewnie jeszcze coś. Dziękowałem za wszystko. Szczerze nie miałem sił na imprezę, ale jednak dla nas. Kiedy kolejka się skończyła podszedłem do mojego czarnoskórego przyjaciela.
- Czy porwanie George’a miało coś wspólnego z tą imprezą?
- Tak. Od rana dziewczyny namawiały uczniów by siedzieli w swoich dormitoriach. I to był taki mały prima aprilisowy żarcik dla was. – powiedział i się wyszczerzył.
- Kto mnie pilnował? – spytał nagle George, który się koło mnie pojawił.
- Jakaś dziewczyna. Nie wiem. – powiedział Lee. – A co?
- Nie nic. Po prostu byłem ciekaw. – powiedział.

George

No i dupa. Nie wiadomo kto mnie pilnował. To znaczy, że nie dowiem się kto mnie całował. Wypiłem szklankę piwa kremowego by ostudzić swój zapał. Podeszła do mnie Magda.
- Masz coś pod nosem. – powiedziała i napiła się soku dyniowego.
Oblizałem górną wargę zdejmując z niej pianę i rozbawiając młodszą koleżankę.
- Jezu żebyś wiedział jak Lee się stresował tym wszystkim. – powiedziała.- Podobno nie zdążył i na pilnowanie cię wziął pierwszą lepszą dziewczynę.
-Taa… toto wiem.
Westchnąłem. Czy ja kiedyś dowiem się kto to był?