środa, 30 marca 2016

TOM II: Rozdział 12 - Komnata Tajemnic



Dobra za nim zaczniecie czytać muszę się przyznać, że rozdział nie jest powalający.
Kłóciłam się sama ze sobą czy w ogóle nie dopisać części jak Fred opowiada, ale postanowiłam to zostawić na następny rozdział.
Więc przymknijcie oko na pewne nie dociągnięcia.
No to zapraszam do czytania!
Gin :*
PS: Dziękuje za wszystkie komentarze <3 One naprawdę wywołują u mnie uśmiech i chęć do pisania :* 

 ___________________________~~*~~_________________________


Ada
Zachwyciłam się tym co zobaczyłam. To był las. Dokładniej staliśmy na polance, a wokół nas rozciągał się lasek. Okręciłam się wokół własnej osi i o dziwo nie potknęła się o własne nogi.  Lecz i tak wylądowałam na mchu bo zakręciło mi się w głowie. Zars patrzył na mnie z rozbawieniem. Nawet w Zakazanym nie jest tak ładnie.
- Po co mnie tu przyprowadziłeś? – zapytałam.
- To mała podpowiedź o mnie. – powiedział.
- Co może oznaczać las?
- Może to, że uwielbiam rzeczy zakazane?
- A co w tym lesie jest zakazane?
- Przyjrzyj się.
Usiadłam na mchu i rozejrzałam się. Mignął mi zarys smoka. Po chwili zobaczyłam jakie drzewa znajdują się tutaj.
Trójce. Trze trujące drzewa. Każdy mówi, że jak się ich dotknie to się zaraża. Lecz to nieprawda. Trójce wywołują urojenia. Może po nich tylko lekko boleć głowa. Nie wiem czemu czarodzieje tak się tych drzew boją.
- I jak? – spytał Zachariasz.
- Trójce. – szepnęłam.
- Tak. Stan po nich jest cudowny. Jesteś jak w innym świecie. – szeptał.
- Zachariasz.
- Tak?
- Muszę już iść.
- Co? Czemu?
- Smok. Nie czuje się tu komfortowo.
- Nie ma tu smoka. To strażnik. Każdy widzi go inaczej. Widać, że lubisz być chroniona przez odważnych i niebezpiecznych.
- Strażnik…- Merlinie. Smok. Sama nie wiem. Westchnęłam.
- Ada.  Wiesz, że przyszłość nie rysuje się tak jasno. Wiesz, że może to się różnie skończyć.
- Wiem.
- Musisz coś zrobić.
- Co niby?
- Wiesz.
Wiem. Znam przepowiednie. Wiem za dużo. Wiem co muszę zrobić. Ale nie chce zostawić przyjaciół bez jakichkolwiek wyjaśnień. Wstałam.
- Muszę iść.
- Uważaj na siebie. – powiedział tylko.
Wybiegłam z Pokoju Życzeń. Pobiegłam prosto do pokoju wspólnego Gryfonów. Spotkałam tak trójkę moich przyjaciół. Spojrzałam na nich. Tacy uśmiechnięci. Jednak nic im nie powiedziałam. Poszłam do pokoju i napisałam listy do Luny, Magdy i Ginny, że znikam na kilka dni. W pokoju pocałowałam w dzióbek Willy’ego. Kiedy wyszłam z pokoju wziełam głęboki oddech i spojrzałam na moich przyjaciół.
- Przepraszam. – powiedziałam i wybiegłam z wieży.
Nie mogłam więcej powiedzieć. Wiedziałam, że się zaraz domyślą. Nie wiedziałam gdzie biec. Pobiegłam więc tam gdzie znaleziono Panią Noris. Usiadłam pod ścianą i czekałam. Na co? Sama nie wiem. Na śmierć? Wątpię.
Nie wiem czemu po dwudziestu minutach nie znaleźli mnie jeszcze bliźniaki. Może nie pobiegli za mną. To mi ułatwia sprawę pożegnania. Nie muszę się tłumaczyć ani nic.
Po godzinie zaczęłam nerwowo chodzić po korytarzu. Jestem łatwym celem, a potwór nawet się nie pokazał. Zmieniłam się w tygrysicę i cicho powarkiwałam. Nie mam zamiaru wracać do pokoju.
Po kolejnych dziesięciu minutach chodzenia po korytarzu poczułam piekący ból z tyłu głowy. Syknęłam. Kolejny. Chciałam powiedzieć, że magią mnie nie załatwią, no ale że jestem tygrysicą nie mówię. W końcu poczułam zwyczajne uderzenie, mocne uderzenie w tył głowy i upadłam. Zemdlałam.
********
Otworzyłam oczy. Na początku zobaczyłam ciemność, ale później dzięki kocim oczą szybko się przyzwyczaiłam. Byłam w dziwnej jaskini. Leżałam w czymś mokrym więc wstałam. Po tym jak wstałam poczułam na szyi coś ciężkiego. Pomacałam to jedną łapą i się przestraszyłam. Obroża. Szarpałam się i drapałam, ale to nic nie dawało. Metalowa obręcz nie chciała mnie puścić. W końcu dałam sobie z nią spokój.
Rozejrzałam się po jaskini. Wszędzie była woda, ale było widać kamienne platformy, po których pewnie poruszał się dziedzic Slytherina. Moja smycz miała około półtora metra, więc nie mogłam zobaczyć koło czego stoję. Mogę Się jedynie domyślać, że to posąg poświęcony Salaarowi, albo potworowi.
Bo chyba jestem w Komnacie Tajemnic?
Woda była płytka, ale i tak byłam cała mokra. Otrzepałam się z wody. Próbowałam się zmienić w człowieka, ale coś mi nie pozwalało. Czyżby obroża? Nie wiem.
Witaj.
Usłyszałam głos w głowie. Przeraziłam się. Rozejrzałam się po jaskini. Nikogo nie było.
Nie zobaczysssz mnie. Sssłyssszałaśś może o telepatii?
Tak – powiedziałam w głowie  bez namysłu.
To dobrze. Mogę cię nauczyć jak ssię z niej korzysssta.
Kim jesteś?
Przyjacielem.
Nie, nie jesteś.
Jessstem.
Kim jesteś?
Potworem z Komnaty Tajemnic.
Gdzie jesteś?
Za dużo pytań, dziewczyno. To ja ciebie tu gossszczę, a nie na odwrót.
Nic nie odpowiedziałam. Ten głos był przerażający, ale dziwnie znajomy.
Mogę powiedzieć, że jessstem wysssoko rosswiniętym magicznym ssstworzeniem.
Ale jak?
To dzięki mojemu panu. On mnie tu ssschował i nauczył różnych rzeczy.
Aha.
Nie bój ssię. Nic ci nie zrobię. Możemy się zaprzyjaźnić.
Okej – nie wiem co mnie skłoniło do powiedzenia tego, ale czułam dziwną więź z moim rozmówcą.
Nauczę cię telepatii, ale w zamian ty mnie nauczysssz lepiej mówić.
Ale ty dobrze mówisz.
Wcale nie. Na jednej literce przedłuszam.
No, ale da się zrozumieć.
Co ja kurde robię? Rozmawiam w swojej głowie z jakimś potworem. Dobra wiedziałam, że kiedyś ze świruje, ale tak wcześnie. Co mam do stracenia?
No, ale ja chce brzmieć jak człowiek.
Dobrze spróbuje.
Telepatia jest prosssta. Po prossstu wyobrażasssz sssobie, że przekazujesssz komuś wiadomość.
I tyle?
Tyle. Jusz tą część trudniejssszą umiesssz.
Czyli?
Rosmawiasssz se mną telepatycznie a nawet mnie nie widzisssz.
No tak.
Usłyszałam śmiech w głowie.
Teras twoja kolej.
Nie wiem jak to ci powiedzieć.
Nie mussissz dzisiaj.
Nie planuje tu długo zostać.
Ale też jednak musssisssz najpierw ssię uwolnić.
To prawda.
Uwierz mi na sssłowo, to trochę ci zajmię.
Wierzę.
******
Tu w tych ciemnościach trudno było zorientować się która była godzina. Mój „przyjaciel” też nie wiedział więc nie wiedziałam ile rozmawialiśmy, ale chyba tak około czterech godzin. Najpierw kazałam mu poćwiczyć wymowę literki „z”.
Następnego dnia, chyba dnia, ćwiczyliśmy wymowę jednego „s”. Było trudno, ale potwór powoli łapał i już normalnie rozmawiał. Był naprawdę miłym rozmówcą, choć czasami dziwnie się zachowywał.
Wiedziałam, że bez krwi staje się dziwna, ale jako zwierzę jestem niebezpieczna. Powoli moje myśli przejmował głód. Głód krwi. Przy tym zwyczajny głód był niczym. Moje myśli zajmowała teraz chęć ucieczki do lasu i wypicia z czegoś krwi.
Po kilku dniach, tygodniach, sama nie wiem. Przyszła osoba, która mnie tu wpakowała. Zatkało mnie kiedy weszła do jaskini.
Ginny. Zaczęłam się wyszarpywać i kręcić. Chciałam do niej podbiec, ale nie mogłam. Byłam zdziwiona, że nawet na mnie nie spojrzała. Dopiero kiedy warknęłam. Spojrząłyśmy sobie w oczy. Jej były puste, bez wyrazu. Uśmiechnęła się krzywo.
Opętana. To słowo przezwyciężyło myśli o krwi. Moja przyjaciółka była opętana. Przez kogo? Dziedzica Salazara. Tylko kim on jest.
Odwróciła się do posągu koło mnie i zaczęła mówić w mowie wężów. Wyłączyłam się nie chciałam słuchać jak jej głos mówi do potwora.
Po rozmowach z nim dowiedziałam się, że tam się znajduje. Warczała cały czas.
To niemożliwe. Ginny, ruda mała istotka, nie potrafiąca krzywdzić, każe potworowi kogoś zabić.
Po około minucie otworzyłam oczy, które odruchowo zamknęłam. Z posągu koło mnie wysuwało się coś długiego. Obliczyłam, że ma około ośmiu metrów i na pewno jest wężem.
- Idź! Idź Zabijać! – usłyszałam głos Ginny.
Patrzyła pustym wzrokiem na węża, ale uśmiechała się z satysfakcją. Warknęłam. Nie zwróciła na mnie uwagi. Warknęłam głośniej. Nic. Kiedy ogon węża znikł, ona skierowała się do wyjścia.
Spróbowałam do niej wysłać telepatyczną wiadomość, ale czułam jak nie dociera. Jakby coś ją blokowało.
- Do zobaczenia Potter. – usłyszałam głos mojej rudej przyjaciółki i śmiech.
Szyderczy śmiech. Próbowałam się wyrwać, biegałam i skakałam, ale nic to nie dawało. Wewnętrznie płakałam, ale jako tygrysica pociekło mi tylko kilka łez.
Jest opętana. Ginny. Opętana. Te słowa nawet do siebie nie pasują. Jednak jakoś się to stało. Chyba za wcześnie zdecydowałam się przyjść do tej Komnaty. Teraz muszę stąd wyjść, zrobić coś z Gin, ale chyba pierwsze po wyjściu to będzie polowanie. 

piątek, 11 marca 2016

TOM II: Rozdział 11 - Anonimowa Czarodziejska Pomoc.

Elo ludziska!
Jest rozdział. Tytuł nie za bardzo do tematu rozdziału, ale jakoś nie mogłam wpaść na inny.
Wszystkie rozdziały poprawiłam ! Więc teraz wychodzę na prostą z rozdziałami!
Z tego jestem w połowie dumna... pewnie dlatego, że ma 10 stron w Wordzie!
W następnym rozdziale będzie lekkie przyspieszenie. :P Muszę wyrównać choć trochę z moim planem.
Dziękuje za wszystkie komentarze <3
No to chyba tyle :D
Gin :*
 ___________________________~~*~~_________________________


Ada

Stałam jeszcze chwilę z listem i patrzyłam w przestrzeń. Kiedy ocknęłam się z transu poszłam do swojego dormitorium. Popatrzyłam na napis na kopercie i nie wierzyłam własnym oczom.
Anonimowa Czarodziejska Pomoc.
Słyszałam o tej grupie. Ludzie pisali do nich o swoich problemach, a oni odsyłali wiadomości z odpowiedzią jak się pozbyć tych problemów. Tylko, że ja do nich nic nie pisałam. Chyba, że ktoś za mnie to zrobił… Otworzyłam delikatnie kopertę, jakbym bała się, że zaraz wybuchnie. Wyjęłam list, który okazał się dość krótki.
Witaj Ado,
Twój przypadek jest mało znany w czarodziejskim w świecie. Teraz na świecie jest tylko dziesięć takich przypadków. Niestety nie dysponujemy taką wiedzą, abyśmy mogli ci wszystko wyjaśnić.
Możemy ci tylko powiedzieć, że ten dar nie należy zbytnio do czarodziejskich darów. Musisz sprawdzić swoich przodków i poszukać odpowiedzi w innym gatunku. Nie chcemy ci psuć frajdy z poznawania prawdy o sobie. Powodzenia!
ACP
Co? Jaki inny gatunek? O co chodzi? Pomoc? Oprócz tego, że mój „dar” ma związek z moimi przodkami to nic nie pomogli. Dobra nie ważne. Ale kto napisał ten list? Zachariasz? Oby nie. Wolałabym, żeby to już moi nieogarnięci przyjaciele wysłali ten list niż on. A w ogóle gdzie oni są? Dobra nie ważne. Muszę pogadać ze Smithem. Tylko gdzie jest ten debil? Wpakowałam list do tylnej kieszeni jeansów i  wyszłam z pokoju wspólnego na korytarz. Nie wiem gdzie mam iść. Może być wszędzie. Dobra pójdę na wieżę astronomiczną, tam zazwyczaj się dzieciaki chowają. Poszłam szybkim krokiem w stronę wieży. Zeszło mi z dziesięć minut dotarcie do niej, a co dopiero wejście. Po kilku minutach biegu na schodach byłam już na górze. Otworzyłam drzwi i owiał mnie zimny październikowy wiatr. Jaka ja jestem głupia, kto normalny chce siedzieć na wieży w taki chłód. Lecz na wszelki wypadek rozejrzałam się. I sama nie wierzyłam moim oczą gdy zobaczyłam plecy osoby której poszukiwałam. No tak, on nie jest normalny. Podeszłam powoli do niego i stanęłam gdy on zaczął mówić.
- Przepraszam. Za tamto wtedy. Nie chciałem. Naprawdę.
Czy każdy w tej szkole wie jak reaguje na przeprosiny. Warknęłam w umyśle.
- Nie spoko. – powiedziałam mało przekonująco.
Nagle się do mnie obrócił. Jego twarz wyrażała smutek. Czy mu naprawdę tak na mnie zależy? To nie możliwe.
- Przepraszam, że tak nagle się pojawiłem. Przepraszam za wszystko co źle robię. Przepra….
- Skończ. – powiedziałam wzdychając i usiadłam na zimnej posadzce.
 Złapałam się za głowę… Znam go ledwie dwa dni, a on już przeprasza mnie za coś.
- Dość. Już skończ z tymi przeprosinami. Mam tego dość. – powiedziałam.
- Co? Czemu?
- Nienawidzę, jak ktoś mnie przeprasza. Wtedy się łamię i nie mogę się już wkurzać. – powiedziałam, czemu ja to powiedziałam.
- Okej, nie będę już przepraszać, ale wstań z tej zimnej posadzki bo się rozchorujesz. – powiedział.
Podniosłam głowę i zobaczyłam wyciągniętą dłoń. Nie miałam wyboru przyjęłam jego zimną dłoń. Otrzepałam się mimochodem i spojrzałam na niego.
- Posłuchaj mnie. Nie wiem co ty knujesz, ale przystopuj. Mam do ciebie sprawę. – powiedziałam, a on kiwnął głową na wznak, że mnie słucha. – Czy coś masz z tym wspólnego?
Wyciągnęłam dosyć zgnieciony list i mu podałam. Wziął go ode mnie i zaczął czytać. Tym bardziej zbliżając się do końca listu uśmiechał się coraz bardziej. Kiedy przeczytał oddał mi list, który ponownie wylądował w mojej tylnej kieszeni.
- I?
- Może mam coś z tym wspólnego – powiedział uśmiechnięty od ucha do ucha.
- Jeśli chcesz być moim przyjacielem musisz wiedzieć, że wolę załatwiać sprawy sama. A i w ogóle nie chciałam do nich pisać.
- Ada, po prostu zrozum, że tym szybciej ty siebie poznasz, tym ja szybciej ci powiem skąd mam te wszystkie informacje o tobie
- Pomożesz mi?
- Nie mogę. – powiedział smutno.
- Czemu?
- Dowiesz…
- Nie tylko nie mów mi, że dowiem się kiedyś.
- Niestety tak.
- A może wiesz gdzie są moi przyjaciele?
- Nie wiem. Skąd mam wiedzieć, ja ich nie znam.
- Dobra, dzięki za pomoc. – przeszedł mnie dreszcz.
Zimna już nie dawało się ignorować. Zars spostrzegł ten mały gest i powiedział.
- Choć już do zamku, bo mi tu zmarzniesz.
- Okej. – nie mogłam się sprzeciwiać, bo było naprawdę chłodno.
Zeszliśmy na dół i zamknęliśmy drzwi do wieży. Staliśmy w miejscu nie wiedząc co powiedzieć. W końcu to on się odezwał.
- Chodzą o mnie plotki…- roześmiałam się na te słowa.
- No jakieś tam chodzą. – powiedziałam ze śmiechem.
- Ale nie jestem zapatrzonym w siebie lalusiem, ani nie jestem wielkim podrywaczem. – powiedział z minką niewiniątka.
- Naprawdę? – spytałam z ironią.
Akurat sama widziałam jak spotykał się z dwiema dziewczynami naraz.
- No dobra czasem poderwę jaką dziewczynę, ale bez przesady.
- Powiedzmy, że ci wierzę.
- Mam pytanie.
- Wal.
- Czy awansowałem na wyższy stopień niż wkurzający znajomy ?
- Tak, teraz jesteś denerwującym kolegom.
- Coraz bliżej do przyjaciela. – powiedział z uśmiechem.
Nawet nie zauważyłam, że jego zapach już mnie tak nie rozprasza. Po prostu był i już. Prowadziliśmy spokojną rozmowę. Może nie jest jednak takim debilem.
- Która godzina? – spytałam.
- Dochodzi szesnasta. A co?
- Nic po prostu muszę już iść.
- Mogę cię odprowadzić? – zapytał.
- Jasne. – powiedziałam.
Przez drogę do mojej wieży opowiadał mi o tym jak w jego domu patrzą na mnie. Podobno w Huffelpufie jestem mało lubiana. Zapamiętać, żeby nie zadzierać z Puchonami. Merlinie, jak to brzmi. Droga minęła szybko i miło. Pożegnaliśmy się przed obrazem Grubej Damy.
Kiedy weszłam do pokoju wspólnego, wszyscy skierowali na mnie spojrzenia. Były to ciekawskie spojrzenia. Co znowu? Dobra nieważne, później. Skierowałam się do dormitoriów chłopców. Zapukałam do tych właściwych drzwi i czekałam na odpowiedź. Po chwili w drzwiach  pojawił się mój brat. Uśmiechnął się na mój widok.
- Harry, jesteś sam? – zapytałam.
- Tak. – powiedział i mnie wpuścił do dormitorium.
Panował tam niewielki chaos, jak to u chłopców. Usiadłam na łóżku przy, którym siedziała śnieżnobiała sowa.
- A zapomniałem ci powiedzieć. To jest Hedwiga.
Co za ironia, znam go rok, a nawet nie wiedziałam jak wygląda jego sowa. Pogłaskałam Hedwige po główce. Harry usiadł koło mnie.
- Ada?
- Słucham?
- Gdzie byłaś we wtorek?
- Miałam coś do załatwienia, ale to nie było nic ważnego. – powiedziałam.
- A mogę wiedzieć co to? – spytał.
- Możesz… musiałam uspokoić się po tamtej sytuacji i… - nie mogłam przed nim ukrywać, że pije krew. Dobra mogę, ale nie za długo. – i dowiedziałam się, że musze zażywać leki.
- Leki?
- E, jakieś tam na dobre rozwijanie. No wiesz… nie wiadomo czym ja jestem.
- Ja wiem kim jesteś. – powiedział. Spojrzałam na niego ze zdziwieniem. – Moją siostrą.
Po wypowiedzeniu tych słów przytulił mnie. Nie wiem kiedy łzy zaczęły spływać po moich policzkach. Po prostu przytuliłam się do mojego młodszego brata. Wcześniej nie mogłam być przy jego dorastaniu, ale teraz mam szanse pokazać jaką jestem siostrą.
Gdy się tak przytulaliśmy zrozumiałam jeszcze jedno. Ten młody chłopiec przeżył w życiu już tyle, że nie boi się przeżywać jeszcze więcej. Jak ja za nim tęskniłam. Przytuliłam go mocniej do siebie. Mój czuły słuch usłyszał jak ktoś podchodzi do drzwi. Więc szepnęłam do brata.
- Nie wstydzisz się tej sceny?
- Oczywiście, że nie.
Uśmiechnęłam się pod nosem i otarłam kilka samotnych łez. Po chwili do pokoju wszedł Ron. Stanął w drzwiach i patrzył się na nas. Wiedziałam, że Harry nie wie, że ktoś wszedł do dormitorium. Więc delikatnie dałam znać, że czas się od siebie odsunąć. Wtedy ocknął się Ron i podszedł do swojego łóżka zawstydzony.
- Do zobaczenia, Harry.- powiedziałam
- Na razie.
Wyszłam z dormitorium i zeszłam ze schodów. W pokoju wspólnym było jeszcze kilku uczniów spieszących się na kolacje. Wiedziałam, że Harry z Ronem zaraz zejdą, więc i ja poszłam na kolacje. Dziękowałam Merlinowi za to że czarodziejskie tusze do rzęs są wodoodporne. Bo nie musiałam zaglądać do swojego pokoju by zmyć smugi po tuszu. Na kolacji nie było śladu po trójce moich przyjaciół. Siedziałam sama, bo moje przyjaciółki znów siedziały przy stole Kruonów, a pewnie po mojej minie nit nie chciał się do mnie przysiąść.
Kiedy nałożyłam sobie kolejnego tosta, miejsce po lewo koło mnie zostało zajęte. Kątem oka zauważyłam, że to bliźniacy, a po chwili na przeciwko mnie usiadł Lee. Interesowało mnie gdzie byli, ale od rana straciłam zapał aby dowiedzieć się gdzie dokładnie byli. Oni jak gdyby nic zaczęli nakładać sobie na talerze potrawy. Nie wiem czemu, zaczęłam czuć się wykluczona. Może to i dobrze? Nie będę musiała ich ranić. Powróciłam do zjadania mojego tosta i czytania Proroka. Pożyczyłam go od jakieś dziewczyny. Nawet nie wiem z jakiego domu. Po chwili miejsce po prawo koło mnie zostało zajęte. Nawet nie musiałam patrzeć kto to, bo poczułam zapach róży.
- Widzę, że nie masz z kim porozmawiać to przyszedłem na pomoc. – powiedział mi na ucho.
Uśmiechnęłam się. A gdy zaczął jak gdyby nic nakładać sobie na talerz jedzenie uśmiechałam się od ucha do ucha. Gryfoni którzy siedzieli niedaleko od nas patrzyli na niego dziwnie. Nie wdziałam min trójki żartownisiów bo siedziałam do nich bokiem.
- Więc jak minął ci dzień? – zapytał.
Jakbyś nie wiedział. – powiedziałam w duchu, ale nie na głos.
- Bardzo dobrze. Spokojnie i miło. – podkreśliłam dwa ostatnie słowa.
- Więc co sądzisz o Anonimowej Czarodziejskiej Pomocy? – zapytał, a ja o mało nie zachichotałam.
- Jest głupia. Czy w liście da się wszystko wyjaśnić? Nie. Nie rozumiem czemu ludzie do nich piszą.
- A ja sądzę, że czasem jest pomocna…
- Ta chyba w pracy domowej.
- Co?
- Nie ważne… po prostu ich nie lubię. Koniec tematu.
- Okej. Co robisz po kolacji?
- Właściwie to nie wiem. Miałam rozmawiać z Harry, ale już zrobiłam to wcześniej.
- Czyli nic. – powiedział i się uśmiechnął.
- Tak nic a nic.
- To mogę ci coś pokazać?
- Jeżeli jest legalne to tak.
- Dwudziesta pod wieżą?
- Pasuje.
Usłyszałam chrząknięcie za plecami. Mrugnęłam do Zachariasza i się odwróciłam. Fred patrzył na mnie spode łba. George i Lee byli lekko zaskoczeni.
- Tak? – zapytałam.
- Dwudziesta? – spytał
- No tak…
- Mieliśmy wymyślać żarty. – powiedział George.
Nie przypominałam sobie, żebyśmy się umawiali, ale pewnie nie o to chodzi.
- Może to poczekać godzinę i chcę zobaczyć co mój kolega chce mi pokazać. – powiedziałam.
- Dobra. – powiedział Lee i wzrokiem kazał mi się już odwrócić bo będzie wybuch.
Nie chciałam tego, więc posłusznie się odwróciłam do Smitha. Smith próbował ukryć śmiech, ale przy tym jego twarz wykrzywiał śmieszny grymas. Nie wytrzymałam i zaczęłam się śmiać.
- Dobra ja idę. – powiedziałam i wstałam od stołu. Po chwili do mnie dołączył Zars.
- Bez ciebie raczej nie powinien siedzieć przy tym stole. Ale się już najadłem więc pójdę do pokoju wspólnego. Do zobaczenia, koleżanko. – powiedział.
- Do zobaczenia.
Po wypowiedzeniu tych słów poszliśmy w dwie różne strony. Jak doszłam do pokoju wspólnego od razu poszłam do swojego dormitorium. Spodziewając się kłótni z bliźniakami wyciszyłam pokój zaklęciem. Spojrzałam odruchowo na baldachim, a tam siedział mój feniks. Sprawdziłam godzinę, dziewiętnasta. Usiadłam na łóżku zastanawiając się o co chodziło moim przyjaciołom. Może o to, że potwór grasuje po zamku. Pewnie po części tak, ale jeszcze coś. Zazdrośni? Możliwe, ale jednak coś mi nie pasuje. Czyżby bali się, że Smith coś ze mną zrobi? Tak chyba o to im chodziło. Po prostu mu nie ufają. Usłyszałam pukanie do drzwi. Już chciałam krzyknąć, ale zapomniałam, że pokój jest wyciszony. Wstałam z łóżka i poszłam otworzyć drzwi. Do pokoju weszło dwóch chłopaków podobnych do siebie i jeden czarnoskóry. Moi przyjaciele. Patrzyli na mnie sprawdzając grunt. Ja chciałam tylko usłyszeć o co im chodzi.
- Słuchaj Ada. – zaczął Geroge. – Nie wiemy skąd znasz Smitha, nie wiemy co się dzisiaj stało, ale uważaj na niego.
- Okej, coś jeszcze? – spytałam ignorując ich totalnie.
Nie miałam ochoty słuchać jak to mam uważać na wszystko co się rusza.
- Tak. Nie możesz się z nim dzisiaj spotkać. – powiedział Fred.
Wkurzyłam się. Nie będą mi niczego zabraniać.
- A to czemu? – spytałam, nie ujawniając mojego gniewu.
- Ponieważ nie możesz wychodzić po dwudziestej z wieży. – powiedział Fred.
- Zrozumiałam. – powiedziałam.
Mam plan. Przecież mam tajne wyjście. Nie będą mi rozkazywać. Po tych słowach totalnie zbiłam ich z tropu.
- Jak to? – spytał zszokowany Lee.
- Co „Jak to”? – spytałam.
- Nie będziesz się awanturować?
- Nie, to takie dziecinne. Są inne sposoby pokazania wam, że nie możecie mi rozkazywać.
- Jak?
- Ni jak. Nie było was cały dzień, a teraz zaczęliście mnie pilnować. Totalnie wam zaczęło odbijać. Nie potrzebuje trzech nianiek. A i jeśli wam coś nie pasuje to wynocha.
Żaden się nie ruszył.
- Dobra nieważne. Po prostu wyjdźcie jeśli chcecie żebyśmy zostali przyjaciółmi. Bo jeżeli będziecie się kłócić to nie ręczę za siebie.
Kiwnęli głowami. Lee położył woreczki krwi na komodzie i wyszedł. Od razu po zamknięciu drzwi zaczęłam się śmiać. I oni w to uwierzyli? Nie wiedziałam, że potrafię tak dobrze grać. Po minucie się ogarnęłam i schowałam woreczki. Później sięgnęłam po książkę od Transmutacji i zaczęłam czytać.
*****
Dziewiętnasta czterdzieści byłam już gotowa do wyjścia. Po leżeniu na łóżku musiałam się ogarnąć. Machnęłam różdżką i pośrodku pokoju pojawiła się klapa. Otworzyłam ją i wskoczyłam zamykając. Korytarz wyglądał jak dawniej. Pochodnie właśnie się zapalały ukazując chropowatość ścian. Rok. Rok nie używałam tego korytarza. Niby nic się nie zmieniło, a jednak ja się zmieniłam. Pije krew, poznaje brata, mam przyjaciół, próbuje wyrwać się ze swojej skóry. Przeszłam do końca korytarza i otworzyłam drzwi. Rozejrzałam się na boki, sprawdzając czy nikogo nie ma. Kiedy zamknęłam drzwi one zniknęły. System działa. To dobrze.
Pobiegłam w stronę wieży. Przy wieży przypomniałam sobie, że miałam zabrać zegarek na rękę. Dobra może umieć go wyczarować, gorzej z tym aby działał. Muszę podszkolić się w tych rzeczach. Więc stałam jak głupia przed tymi drzwiami i nie wiedziałam, która jest godzina. Po jakiś dziesięciu minutach, które dla mnie były godziną przyszedł mój kolega. Jak podszedł spostrzegł mój wyraz twarzy i się uśmiechnął.
- Skołuj sobie zegarek. – powiedział.
- Ha, ha. Bardzo śmieszne.
- Ale ja na serio.
Walnęłam go żartobliwie w ramię. Nie wiem czy da się polubić ludzi z dnia na dzień, ale jak widać wszystko jest możliwe. Przypomniałam sobie relacje z bliźniakami. Nie ufałam im za bardzo bo to jednak żartownisie, a jednak im zaufałam i to był dobry pomysł. Tylko przez tego durnego potwora z Komnaty zachowują się nadopiekuńczą. Molly byłaby z nich dumna.
- Co chciałeś mi pokazać?
- Tak szczerze? Nic, po prostu nie chciałem zostawiać cię z nimi.
- A to czemu?
- Bo nie chce aby ci nagadali o mnie jakiś głupot.
- Ej, to są moi przyjaciele, ale oni ciebie nie znają, a ja… powoli poznaje.
- Czyli?
- Czyli co?
- Przyjaźń? – powiedział i zrobił proszącą minkę.
- Niech ci będzie. – powiedziałam, a on wyszczerzył się od ucha do ucha.
Staliśmy tak jeszcze chwilę gdy zauważyłam jak jego mina zrzedła.
- Co jest?
- Obiecałem cię informować o wszystkim co się dzieje…
- No ale już nie jestem w Pokoju Życzeń.
- Tak, ale nie jesteś o niczym informowana.
- Co?
- Twoi przyjaciele mają cię dociągać od prawdy.
- Skąd to wiesz? – spojrzał na mnie jak na głupią. – Dobra rozumiem „dowiem się w swoim czasie”.
- Zachariasz, co się stało?
- Colin Creevey został spetryfikowany.
- Co? – ze zdziwienia usiadłam na posadzce.
Colin? To przecież dzieciak.
- Potwór znowu zaatakował. I…
- I co? – zapytałam choć wiedziałam o co chodzi.
- I znowu napisał, że ciebie znajdzie.
Pokręciłam głową. Jak to możliwe, czemu akurat ja? W ogóle kto otworzył tą Komnatę.  Zamierzam się dowiedzieć. Nieważne, czy będę musiała się dostać do tej Komnaty znajdę tego potwora i… właściwie co? Będę walczyć. To jest pewne, ale czy wygram? Nie wiem.
Zachariasz kucnął koło mnie i przypatrywał mi się z zaciekawieniem.
- Nie czas i miejsce na takie rozmyślania. – powiedział.
- Co?
- Nie tutaj. Choć. – powiedział i wstał.
Chwycił mnie za ramię i zaczął ciągnąć w aż nazbyt znane mi miejsce. Próbowałam się opierać, ale Smith choć nie wyglądał to jest bardzo silny. Ciągnąc mnie za ramię przeszedł trzy raz przy ścianie na siódmym na piętrze. Po chwili pojawiły się krwistoczerwone drzwi.
Popatrzyłam na minę mojego przyjaciela, nie był chyba zbytnio zadowolony z tego koloru. Szybko otworzył drzwi i mnie tam wepchnął. 
Zachwyciłam się tym co zobaczyłam. To był las. Dokładniej staliśmy na polance, a wokół nas rozciągał się lasek. Okręciłam się wokół własnej osi i o dziwo nie potknęła się o własne nogi.  Lecz i tak wylądowałam na mchu bo zakręciło mi się w głowie. Zars patrzył na mnie z rozbawieniem. Nawet w Zakazanym nie jest tak ładnie.
- Po co mnie tu przyprowadziłeś? – zapytałam.