piątek, 29 stycznia 2016

TOM II: Rozdział 10 - O co chodzi z tym Zahariaszem??

Hejka!
Na początku wspomnę, że rozdział nie betowany. Jeśli chciałam go dzisiaj wstawić ( a chciałam ) musiałam dodać go bez bety.
Ale jak wrócę z ferii to dam go do bety.
Jeszcze jedno ! Dzisiaj zaczynają mi się ferie więc zamierzam poprawiać stare rozdziały. Spodziewajcie się rozdziału na początku marca.
Przepraszam, że taki krótki, ale nie miałam weny, szkoła itp.
No to tyle ! Miłego czytania!
Gin :*
 ___________________________~~*~~_________________________


Ada
Obudziłam się o ósmej rano.  Pierwsze co poczułam po wstaniu to ból głowy i suchość w gardle. Wstałam z łóżka i podeszłam do lodówki. Wyjęłam krew i wino, później podeszłam do komody gdzie zostawiłam wczoraj wieczorem kieliszek. Wymieszałam składniki i usiadłam w fotelu. Rozkoszowałam się smakiem, gdy Willy nadleciał i usiadł na oparciu fotela. Zaczął mnie dziobać w ucho.
- Au!  Willy! – krzyknęłam – Co chcesz?
Zleciał na moje ramie i wyciągnął główkę do mojego kieliszka.
- O nie, nie, nie, nie. Nie odstaniesz tego, jak chcesz mogę ci dać wodę. – powiedziałam i dopiłam napój.
Zaklęciem oczyściłam kieliszek i nalałam do miseczki wodę dla Willy’ego. On jednak wrócił na swoje miejsce na baldachimie. Przewróciłam oczami i poszłam do łazienki. Po porannej toalecie wróciłam do pokoju spakować torbę. Do śniadania mam jeszcze dziesięć minut. Dziś jest czwartek, lekki dzień. Transmutacja, Zaklęcia, Eliksiry i Zielarstwo.  Po spakowaniu torby włożyłam różdżkę do przedniej kieszeni jeansów. Przed wyjściem spojrzałam na mojego feniksa, który cały czas siedział na baldachimie obrażony.
W pokoju wspólnym krzątali się uczniowie, najwięcej było pierwszaków. Wychodząc z pokoju omiótł mnie ten cudowny zapach. Wzięłam głęboki wdech, żeby się uspokoić, ale i nacieszyć się tym zapachem. Podeszłam do dziury, ale akurat wchodził jakiś drugoroczniak i musiałam się przecisnąć koło niego. Zapach na sekundę mnie oszołomił, ale jakby nigdy nic przeszłam dalej.
W Wielkiej Sali słychać było już nowiutkie plotki. Niektórzy uczniowie odrabiali lekcje, inni się uczyli, a reszta po prostu jadła śniadanie. Usiadłam na swoim miejscu. Freda, Georga ani Lee jeszcze nie było. Nałożyłam sobie na talerz tosta i jajko na twardo. Jadłam w spokoju dopóki nie podszedł do mnie mój brat.
- Tak, Harry? - zapytałam
- Gdzie byłaś? – zapytał mnie.
- W dormitorium, a teraz jestem tu.
- We wtorek.
-Źle się czułam, byłam w Skrzydle.
- Nie byłaś.
- Byłam.
- Sprawdzałem, nie było cię tam.
- Uhh. Harry. Porozmawiamy o tym wieczorem. To nie jest rozmowa, którą możemy rozegrać w Wielkiej Sali. Zrozumiano?
- Obiecujesz, że wieczorem?
- Obiecuje. A teraz idź zjeść śniadanie.
- Okey. – powiedział, powoli wstał i odszedł na swoje miejsce.
Nie mogę nawet zjeść spokojnie śniadania? Akurat Harry’ego mi brakowało.
Skończyłam śniadanie i wstałam od stołu. Moich przyjaciół nadal nigdzie nie było. Westchnęłam i ruszyłam do  klasy Transmutacji. Przy wyjściu z Wielkiej Sali ktoś złapał mnie za ramię. Poczułam zapach róży i już wiedziałam kto to. Zachariasz. Odwróciłam się do niego. Uśmiechał się jak głupi do sera.
- Hej. – powiedział.
- Hej. – odpowiedziałam – Możesz już puścić moje ramię?
- Ohh… tak.
- No to co chciałeś?
- Jeżeli pamięć mnie nie myli mamy razem Transmutacje. – odpowiedział.
- No tak. – naprawdę?
- Mogę iść z tobą?
- Tak. – odpowiedziałam.
Dobra. Jak widać będzie się do mnie przyznawał. Kurde. Wolałabym, żeby się do mnie nie przyznawał. Ruszyłam więc w kierunku klasy. Smith nic nie powiedział i ruszył za mną. Przez niego też musiałam zrezygnować ze skrótów i iść okrężną drogą. Czyli dotarliśmy pod sale minutę przed lekcją. Zachariasz nic nie mówił, co mi się podobało. Po wczorajszej rozmowie nie mam ochoty na kolejną. Zwłaszcza, że jak wejdę z nim do sali to bliźniaki i Lee się domyślą, że o nim wczoraj mówiłam. Zars zdołał zadać mi jedno pytanie.
- Usiądziesz ze mną w ławce?
- Nie. Znaczy… wolę siedzieć na swoim miejscu. – odpowiedziałam z przepraszającym uśmiechem.
Tyle mogę zrobić żeby moi przyjaciele się od razu nie domyślili, że mówiłam o Zachariaszu. Uśmiech na chwilę mu pobladł, ale za chwilę wrócił choć w oczach zobaczyłam dziwne iskierki. Zapatrzył się na jakiś odległy punkt, ale jak zauważył, że mu się przyglądam to odwrócił wzrok do mnie. Kiedy przyszła McGonagall i weszliśmy do klasy usiadłam na swoim stałym miejscu, a Smith usiadł w trzeciej ławce w lewym rzędzie. Co chwila? Co mnie to interesuje? Nieważne.  Rozejrzałam się po sali, ale nie zauważyłam rudej, ani czarnej czupryny. Westchnęłam i skupiłam się na lekcji.
Po Transmutacji poszłam, a tak właściwie pobiegłam, do wieży Gryffindor’u.  Rozglądałam się,  ale nie widziałam moich przyjaciół. Byłam w pokoju wspólnym, w ich dormitorium, w dormitorium ich brata i nawet w moim, ale nigdzie ich nie znalazłam. Miałam dziwne przeczucie, że coś się stało. Chociaż… mogą mi robić żart, tylko, że chodzi w nim o to żebym poczuła się jak oni gdy nie mają na mnie oka dłużej niż godzinę. Możliwe. Bardzo możliwe. Zgaduje, że to był pomysł Freda. No to im pokaże jak wrócą. Okaże nikłe zainteresowanie tym, że zniknęli. Zgaduje też, że są w Pokoju Życzeń. Lecz jednak nie mogę się pozbyć uczucia, że coś się stało.
Po Zaklęciach, miałam godzinę wolnego. Godzinę przed obiadem. Czułam coraz większe pragnienie. Zamknęłam się w swoim dormitorium i czekałam na odpowiednią porę. Cieszyłam się, że będę sama. Nie będę mieć tak dużych zmartwień. Za dwadzieścia trzynasta ruszyłam do wyjścia, ale mnie zatrzymał mnie mój feniks.
- Willy, leć do lasu. Zaraz się tam zobaczymy. – powiedziałam, a on zrozumiał.
Wyszłam z dormitorium i szybko ruszyłam do przejścia. Na szczęście większość uczniów miała lekcje więc nie martwiłam się zbytnio, że kogoś spotkam. Na schodach zaczęłam biec. Pragnienie jakby wzmogło moją szybkość, bo po chwili już byłam na błoniach. Kiedy przekroczyłam linie lasu zmieniłam się. Nie bardzo zwracając uwagę na inne stworzenie, pobiegłam na polankę. Kiedy się na niej znalazłam jeden z królików właśnie wyskoczył z nory. Znowu straciłam panowanie, ale tym razem nie liczyłam… muszę się pozbyć poczucia winy. Taka się urodziłam, taką zostanę. Muszę się z tym pogodzić. Jednak nie szybko się pozbędę poczucia winy. Małymi kroczkami kiedyś się go pozbędę. Kiedyś.
Po polowaniu oddaliłam się od łąki i zmieniłam się z powrotem w dziewczynę. Wybiegłam z lasu i ruszyłam w kierunku Wielkiej Sali. Mam nadzieje, że zbyt się nie spóźnię. Biegłam i biegłam. Błonia były puste, ale kto normalny wychodzi w październiku na dwór kiedy może siedzieć w ciepłym zamku. Kiedy wbiegłam do zamku zwolniłam i poszłam w stronę Wielkiej Sali. Zdziwiło mnie to, że uczniowie dopiero zaczynają się zbierać na obiad. Podeszłam do pierwszorocznego Puchona.
- Hej, która jest godzina? – zapytałam.
- Trzynasta. – odpowiedział i poszedł do swoich kolegów.
Trzynasta. Dwadzieścia minut polowałam. Dodać do tego bieg w tą i z powrotem. Piętnaście minut, to mało. Coś mi tu nie pasuje. Moje rozmyślania jednak zagłuszył ludzki żołądek. Westchnęłam i poszłam coś zjeść.
Na obiedzie nie widziałam moich przyjaciół, lecz moje przyjaciółki usiadły razem przy stole Ravenclaw. To mnie trochę zdziwiło. Mówiły mi, że wolą siedzieć osobną by integrować się ze swoim domem. Nie wiem o co im tedy chodziło, ale teraz wiem, że jest coś na rzeczy. Porozmawiam wieczorem z Ginny… Jednak nie, nie porozmawiam. Wieczorem muszę porozmawiać z Harry’m… jak mu to wszystko wyjaśnić? Harry, nie było mnie we wtorek dlatego, że Fred, George i Lee zrobili mi żart i musiałam w spokoju go przetrawić. Mogę tak powiedzieć… to sensowny pomysł. Powinien uwierzyć.
Po obiedzie poszłam na Eliksiry. Snape jak zawsze odjął Gryfonom z dwadzieścia punktów, a Ślizgonom wręcz przeciwnie, dodał dwadzieścia.  Czyli normalne zajęcia.  Po Eliksirach mieliśmy Zielarstwo,  na którym nic nadzwyczajnego nic się nie stało.  Strzygliśmy jakieś krzaki. Jak zawsze. Nudy. Po zielarstwie miałam już wolne. Przeznaczyłam je więc do szukania czegoś o mnie.
W bibliotece było pusto jak zawsze o tej godzinie.  Przeszłam do książek o zmiennokształctwie. Jest ich dużo.  Sięgnęłam po „Jesteś zmiennokształtny? To teraz dowiedz się dlaczego!” . Dziwny tytuł, ale wydaje mi się, że coś w niej znajdę. 
Po godzinie spędzonej nad tą książką okazała się zbyteczna.  Bo w niej nic nie było. Odłożyłam ją na miejsce i poszłam szukać dalej. Nagle ktoś stuknął mnie w lewe ramię. Odwróciłam się a tam nie kto inny jak mój kolega przystojniak.
- Cześć. – powiedział Zahariasz. – Czego szukasz? Może pomogę.
- Witaj. Nie potrzebuje twojej pomocy.
- Ale ja chce pomóc.
- Zahariasz, powiedz mi o co ci chodzi.
- A co dokładnie chcesz wiedzieć?
- Z dnia na dzień wysyłasz mi list bez żadnego wyjaśnienia i okazuje się, że wiesz o wszystkim.
- O to ci chodzi? Naprawdę? – pytał z niedowierzaniem.
Ja nie odpowiedziałam po prostu tak stałam przed nim i patrzyłam na niego. Ignorowałam jego zapach jak tylko mogłam. Lecz cały czas dochodził do mnie ten różany zapach.
- Dobra, już tłumacze. Chciałem napisać do ciebie wcześniej, ale nie mogłem. Pomyślałem, że możesz to pokazać rudzielcom. Więc kiedy zamknęli ciebie w Pokoju Życzeń to od razu napisałem ten list.
- Dobra. Ale skąd wiedziałeś że tam jestem?
- Kiedyś się dowiesz. Już ci to mówiłem.
- Sądzę, że nie lubię czekać.
- Też tak sądzę, ale czasem warto czekać. Nie uważasz tak?
- Nie, nie sądzę tak. I przestań mówić „sądzę” bo to już głupio brzmi.
- Denerwuje cię to słowo?
- Nie po prostu nie lubię się powtarzać.
- Okej. Zapisano.
- Co?
- Jeśli mam kandydować na twojego przyjaciela chcę ciebie dobrze poznać.
- Czemu chcesz kandydować na mojego przyjaciela?
- To chyba logiczne. Nie na próżno tyle się męczyłem żeby dowiedzieć się  kim ty jesteś.
- A skąd wiesz, że ja chcę żebyś był moim przyjacielem?
- Bo wiem. Potrzebujesz mnie. I niedługo się o tym przekonasz.
- Nie mam chyba na to ochoty. – odpowiedziałam i przeszłam koło niego do wyjścia.
- Gdzie idziesz?
- Do pokoju, bo już nie mam ochoty przebywać z tobą w jednym pomieszczeniu.
- Co? Czemu?
- Bo jesteś niewyobrażalnie tępy.
- Ja? Tępy?
- Tak ty.
Wyszłam z biblioteki i ruszyłam w stronę pokoju wspólnego Gyfonów. Lecz nagle moim ramieniem szarpnęło i  zostało pociągnięte do tyłu. Nie miałam czasu zareagować, bo po chwili znalazłam się w nieużywanej klasie przy bibliotece. Przyciśnięta do ściany przez Smitha i odurzona jego zapachem musiałam się skupić na jego słowach.
- Nigdy nie nazywaj mnie tępym. Nigdy się do mnie nie odwracaj. – wycedził z groźnym wyrazem twarzy.
- Puść mnie. Bo pożałujesz. – powiedziałam spokojnym głosem choć w środku mnie wrzał gniew.
- Ja? – powiedział już spokojniej.
Jakby uświadomił co się stało puścił mnie i wyszedł. Wyszedł bez żadnego słowa.
- Co za świr. – powiedziałam sama do siebie.
Ogarnęłam się i wyszłam. Ruszyłam w tym samym kierunku co wcześniej. Lekko podenerwowana . Każda osoba przyprawiała mnie o dziwne uczucie. Takie połączenie gniewu i smutku. Nie wiem czemu, ale muszę przestać to odczuwać. Weszłam do pokoju wspólnego a przede mną stoi mój brat.
- Harry jeszcze nie ma wieczoru.
- Nie o to chodzi. Hedwiga przyniosła list do ciebie.  – Powiedział i podał mi kopertę. – Nie otwierałem. Do zobaczenia wieczorem.
Odszedł w stronę dormitorium zostawiając mnie samą z listem, którego nie chciałam otwierać…

sobota, 16 stycznia 2016

LBA #2

Dziękuje za nominacje RITCH BITCH i BOOM BOOM, inaczej Ekipie z Hogwart Shore.

Nominacja do Liebster Blog Award jest otrzymywana od innego blogera w ramach uznania za „dobrze wykonaną robotę”.
Jest przyznawana dla blogów jeszcze nie rozpromowanych, więc daje możliwość ich rozpowszechnienia.
Po odebraniu nagrody należy odpowiedzieć na 11 pytań otrzymanych od osoby, która Cię nominowała.
Następnie Ty nominujesz 11 osób (informujesz je o tym) oraz zadajesz im 11 pytań. Nie wolno nominować bloga, który Cię nominował.

A więc o to moje odpowiedzi na ich pytania:


1. Jaki alkohol lubisz najbardziej?
 Hmm... to trudne pytanie... najbardziej chyba lubię zwyczajne piwo.
2. Z kim znanym byś się umówiła?
 Z... Jamesem Phelpsem.
3. Ulubiona postać z HP?
 Fred Wealsley.
4. Trup czy zwierzę?
 Nie rozumiem do końca tego pytania, ale wybieram zwierzę!
5. Ulubiony fanfik?
 Oczywiście, że wasz.
6. DOBRY fanfik?
 Nie bardzo Złoty Chłopiec.
7. Wypicie Veritaserum czy śmierć głodowa?
 Veritaserum.
8. Czy nasz blog jest wspaniały i dlaczego tak?
 Oczywiście, że tak. Bo wkładacie w niego całe siebie. 
9. Blaise czy Snape?
 Blaise
10. Najmroczniejsza tajemnica? (w końcu w Internecie jesteśmy anonimowi :>)
  Hazard... tyle chyba wystarczy.
11. Za co kochasz nasz blog?
 Jest wspaniały i  jedyny w swoim rodzaju.

Nominuje: 
http://hogwarckie-tajemnice.blogspot.com/
http://i-gonna-slightly-mad.blogspot.com/
http://lucjusz-i-miona.blogspot.com/
http://drarrynazawsze.blogspot.com/

Moje pytania:
1. Jaką książkę ostatnio przeczytałeś/ przeczytałaś?
2. Skąd wziął się pomysł na twojego bloga? 
3. Twoje ulubione danie?
4. Ulubiona liczba?
5. Uprawiasz jakiś sport? Jak tak, to jaki?
6. Jakie masz hobby?
7. Kot czy pies?
8. Ulubione części HP?
9. Ulubione książki?
10. Do jakiego kraju chciałbyś/chciałabyś pojechać?
11. Masz zwierzaka?
 
Gin :*

czwartek, 7 stycznia 2016

TOM II: Rozdział 9 - Jeden wielki chaos

Witam!
To znowu ja, a wraz ze mną nowy rozdział!
Dziękuje wam za komentarze i uwagi. Mam nadzieje, że powoli je poprawiam.
Dziękuje też mojej becie Fleur, która naprawdę robi dobrą robotę.
Rozdział pojawił się wcześniej, bo miałam wenę i nie chciałam czekać z nim do 20. Możliwe, że kolejny rozdział pojawi się jeszcze w styczniu!
A więc już nie zanudzam i zapraszam do czytania!
Gin :*
___________________________~~*~~_________________________
Ada

Usiadłam w fotelu na przeciwko kominka, to moje ulubione miejsce do rozmyślania.  Dzisiaj mam dużo do przemyślenia. Przypadłość Magdy, polowanie... i jak działa na mnie ludzka krew. Oczywiście mam jeszcze jeden problem, moje przyjaciółki nic nie wiedzą o polowaniu.  Będę musiała ,w końcu, powiedzieć coś dziewczyną, ale jak? „Hej dziewczyny, wiecie co? Muszę pić krew, żeby nie oszaleć!” Ta, bo to zadziała. To straszne, może i mi to smakuje, ale to straszne. Skąd mi się to wzięło? Może ktoś w rodzinie miał coś podobnego? Nawet nie wiem, czy ludzka krew mi smakuje. Zwierzęca tak. Ludzka nie wiem. Chciałabym wiedzieć. Siedziałam tak w tym fotelu, główkując się, kiedy usłyszałam pukanie. Zawołałam: „Wejść”. Zaraz potem pojawiła się rudowłosa. Uśmiechnęłam się do niej, odpowiedziała mi tym samym. Zasiadła w drugim w fotelu, patrząc mi w oczy. Patrzyłyśmy tak sobie w oczy, aż w końcu nie wytrzymałam i zapytałam.
- Co cię tu sprowadza, Gin?
- Niech się zastanowię… A już wiem! Twoje dziwne zachowanie. - odpowiedziała gwałtownie.
- Jakie dziwne zachowanie? – przybrałam normalny wyraz twarzy.
- Oj, ty już wiesz.
- Gin, ja naprawdę nie mogę ci nic powiedzieć dla twojego dobra, przepraszam nie wiem o co ci chodzi.
- Dobra, zilustruję ci to. – odpowiedziała. – Byłaś w lesie, wyszłaś z niego smutna, ale nie tylko ty, ale też twoi przyjaciele. Chcę wiedzieć, co się stało.
- Nie jestem gotowa, aby teraz o tym opowiadać. Mogę zadać ci pytanie?
Westchnęła i kiwnęła głową. Zadałam pierwsze lepsze pytanie.
- Czemu w połowie drogi do biblioteki zaczęłaś biec?- zapytałam łagodnie.
- Nie ważne, coś mi odbiło na punkcie tego odkrycia.  
- A czemu wydałaś się przerażona?
- Myślałam, że ktoś nas śledzi. – zarumieniła się i spuściła głowę.
- Aha.- odpowiedziałam jej takim tonem, który mówił: „I co, widzisz ty też nie chcesz rozmawiać na jakiś temat.”
Patrzyłam na Ginny, ale ona ani razu nie podniosła głowy. Cały czas się wierciła i rozglądała po pokoju. Kiedy upłynęło około piętnaście minut, podniosła głowę i wyraźnie chciała coś powiedzieć, ale przerwało jej natarczywe i głośne pukanie. Znowu zawołałam: „Wejść” i wstałam z fotela. Coś w tym pukaniu mnie przestraszyło. Do pokoju powoli wszedł Colin.  No tak, mogłam się tylko po nim się spodziewać takiego pukania. Zapytałam, więc łagodnie.
- Colin, coś się stało?
- Nie, ale ktoś na ciebie czeka przed portretem Grubej Damy. - odpowiedział.
- Kto to taki? 
- Nie wiem, nie przedstawił się.
- To czemu tu nie przyjdzie?
- Bo jest Puchonem.
- Aha. - odpowiedziałam.- Dziękuje Colin. Możesz już iść.
- Pa i miłego wieczoru. - odpowiedział wesoło i zniknął.
Nie zdążyłam mu nawet odpowiedzieć. Odwróciłam się do Ginny, która siedziała na fotelu z rozdziawioną buzią. Uśmiechnęłam się do niej.
- Gin, zamknij buzię bo ci mucha wpadnie. - posłusznie zamknęła. - Muszę iść jak sama usłyszałaś, więc...
- Spoko, już wychodzę. - przerwała mi i wstała.
- Nie o to mi chodziło. Chciałam powiedzieć, że porozmawiamy później.
- Trzymam cię za słowo. - odpowiedziała i przytuliła się do mnie.
Oddałam uścisk. Z uśmiechem na twarzy, ruda wyszła z mojego pokoju, a ja po niej. Ona poszła w kierunku dormitorium, a ja w stronę przejścia. Kiedy przeszłam rozejrzałam się i mój wzrok padł na Puchona z czwartego roku. Przede mną stał, nie kto inny jak, Zachariasz Smith. W szkole jest znany jako samolub, dupek, miły, tylko dla siebie i idealny. Ten ostatni wziął się pewnie od jego urody i od tego, że sam się tak nazywa. Zachariasz to średniej wysokości brunet o piwnych oczach. Gra w drużynie Quidditcha i po szkole chodzi z kumplami. Przypomina trochę Malfoya. Nigdy nie zwracałam na niego uwagi, ale teraz, jak tak stoję i mu się przyglądam, muszę przyznać, że jest przystojny. On pierwszy zabrał głos.
- Zaskoczenie, co? - zapytał
- No lekkie. Mogę wiedzieć, czemu chcesz ze mną rozmawiać.
- Jeszcze się nie domyśliłaś? - zapytał.
Pokręciłam przecząco głową. Czego miałam się domyślać?
- Okej, dam ci podpowiedź. Z i S – powiedział.
Z i S? O co chodzi? Nie jest ani z Gryffindoru, ani ze Slytherinu. Jego inicjały to Z.S. jak... Zars! Nie wierze mój listowy przyjaciel to, nie kto inny jak, sam Zachariasz Smith. Chyba z mojej twarzy odgadł, że już wiem o co chodzi, bo uśmiechnął się szeroko. 
- Zars! Ty jesteś Zars!
- Brawo! I jak mogę być?
- No oczywiście, że możesz być... nie… znaczy tak. Nieważne. - plątałam się w słowach z zaskoczenia.
- No dobra może inaczej. - powiedział i odchrząknął teatralnie. - Miło mi poznać, nazywam się Zachariasz, a ty?
- Ada.
- O widzisz już łatwiej. - powiedział i zaśmiał się. Jego śmiech był taki... doskonały? Nie... śpiewny!
- Czemu nie chciałeś się przedstawić w liście?
- Bałem się, że ktoś przechwyci Erin. 
- Nie pomyślałam. Dobra, ale czemu... skąd wiedziałeś?
- Ptaszki mi wyśpiewały. - odpowiedział i uśmiechnął się nonszalancko.
- Aha. - tyle mogłam powiedzieć.
- Nie masz więcej pytań?
- Nie. - naprawdę nie mam. Mam straszny chaos w głowię.
Zaśmiał się.
- Może się przespacerujemy?
Może to dobry pomysł? Zars był taki miły, może wcale nie udawał, ale ledwo go znam. Czy mogę mu ufać? Nie wiem, ale niech stracę.
- Z chęcią.
Ruszyliśmy w stronę wyjścia na błonie. W tym czasie próbowałam sobie przypomnieć, kim są rodzice Zachariasza i skąd mógł wszystko wiedzieć. 
- A więc ktoś ci powiedział, że jestem w Pokoju Życzeń, tak?
- No powiedzmy.
- A czy wiesz coś o mojej...- jak to nazwać? -przypadłości.
- Chodzi ci o tą drugą stronę twojej osobowości, tygrysico? - powiedział i się zaśmiał.
Czyli wiedział. Zarumieniłam się. 
- Skąd?
- Ptaszki mi...
- Dobra, dobra, rozumiem, nie powiesz mi. - powiedziałam z wyrzutem.
- Ej, kiedyś ci powiem.
- Pocieszenie.
- Może nawet niedługo.
-Bo uwierzę. 
Przysunął się bardzo blisko i pochylił się by wyszeptać mi do ucha kilka słów.
-Naprawdę niedługo... może sama się dowiesz.
Prychnęłam i się odsunęłam. Nie powiem, że nie spodobał mi się jego zapach, wręcz przeciwnie! Był taki różany. Aż chciałoby się dotknąć tej twarzy. Muszę panować nad sobą. Co się ze mną dzieje? Mogę mu coś zrobić.
Kiedy doszliśmy do schodów, które był śliskie od zamarzniętego deszczu, poślizgnęłam się. Gdyby nie szybka reakcja Smitha miałabym, nie tylko mokry tyłek, ale i poobijany. Postawił mnie do pionu.
- Uważaj, bo może ci się coś stać. - znowu szeptał mi do ucha. Znów ten cudowny zapach. Odsunęłam się raptownie.
- Dziękuję.- powiedziałam stanowczo.
Na błoniach było pusto, nie dziwię się, błotnista trawa chlupotała mi pod nogami. Godzina, też, nie była wygodna do chodzenia po błoniach. Co ja tu robię! Jestem debilką! Potwór grasuje po zamku, a ja jak głupia spaceruje sobie ze Smithem! Do tego ten potwór poluje na mnie! Może to pułapka. Spojrzałam na Zachariasza, który wpatrywał się w boisko od Quidditcha. Próbowałam wypatrzeć coś dziwnego, ale nic nie zauważyłam. 
- A więc jesteś w połowie dzikim zwierzęciem?- zapytał.
Chciałam odpowiedzieć, że nie, ale po głębszym zastanowieniu przytaknęłam. Przecież i tak wszystko pewnie wie.
- Mogę zobaczyć cię w tej drugiej wersji? - zapytał łagodnie.
Tak, jeśli chcesz abym rozdarła ci twarz.
- Nie. - powiedziałam stanowczo.
- Dlaczego?
- Ponieważ jeśli chcesz żebym cię goniła jak mały kotek za włóczką to lepiej módl się, aby ta twoja twarzyczka została cała.
- Ale ja nie chcę, żebyś mnie goniła. - odpowiedział łagodnie. - Chcę zobaczyć ciebie jako tygrysicę.
- Nie. Koniec tematu.
- Jest szansa, że kiedyś cię przekonam?
- Może... powiedziałam, koniec tematu.
Podszedł do mnie powoli.
- Proszę.
- Nie. Znam cię od kilku minut, a ty chcesz żebym pokazała się od najgorszej strony. 
- Co? Czemu sądzisz, że od złej strony?
- Nie twoja sprawa.  -powiedziałam i odwróciłam się w stronę zamku.
- Są gorsze rzeczy od zmieniania się w tygrysa.
Stanęłam.
- Tak, niby jakie?
- Naprawdę się nie domyślasz?
- Nie.
- Wilkołak – powiedział, a ja prychnęłam.
-On zmienia się, tylko w pełnie.
- Ale nie panuje nad sobą. 
- Ja też nie panuje nad sobą... - szepnęłam.
- To, że krew na ciebie tak działa, to nie twoja wina.
- Wiem... ale powinna umieć nad tym zapanować.
Słyszałam jak podchodzi, powoli. Jednak boi się. Wzięłam głęboki oddech.
- Zars... proszę, zostaw mnie w spokoju. Nie wiesz jak to jest.
- Nie wiem.
- No właśnie. Ja muszę przez to przechodzić. W mojej głowie panuje totalny chaos od rana, a ty jeszcze się pojawiasz i... i wywołujesz większy chaos. Po prostu zostaw mnie w spokoju.
- A, jeśli nie chcę cię zostawić?
- To mamy problem.
- Nie musi być to problem... wystarczy, że...
- Że co? Że będę udawać, że boję się o każdą osobę, która koło mnie przechodzi!?
- Ej, wcale nie musisz się o nich bać. Wierzę, że panujesz nad sobą na tyle, żeby wiedzieć kiedy uciec od ludzi.
- Ta łatwo powiedzieć.
Podszedł do mnie tak szybko, że nie zdążyłam podnieść głowy, a już tulił mnie do siebie.
- Zachariasz... puść mnie. – powiedziałam, bo przez ten jego zapach zakręciło mnie się w głowie.
Nie chciałam się do niego przytulać. Nie do niego.
- Okej. - wypuścił mnie. - Mogę cię, chociaż odprowadzić pod wieżę Gryffindoru? Nie powinnaś sama chodzić po szkole.
No tak... wie też, że potwór z komnaty na mnie poluje. Przytaknęłam, bo i tak pewnie by mnie odprowadził. Pozwoliłam poprowadzić się w stronę zamku. Na schodach stanęłam, bo sobie coś uświadomiłam. Spojrzał na mnie pytająco.
- A co z tobą?
- O mnie się nie bój, poradzę sobie. - te słowa mnie uspokoiły, chociaż  nie powinny. Prowadził mnie za rękę. Pomyślałam, jak to może wyglądać z zewnątrz. Wyrwałam więc dłoń z uścisku, a on tylko zaśmiał się pod nosem i złapał mój łokieć. Dałam się tak poprowadzić do portretu. Wtedy odwrócił się do mnie twarzą, nachylił się i szepnął mi do ucha dwa słowa.
- Do zobaczenia.
- Tak, do zobaczenia. - odparłam.
Odsunął się i zaczął schodzić schodami do pokoju wspólnego Hufflepuffu. Kiedy zniknął mi z oczu, odwróciłam się do Grubej Damy, która patrzyła na mnie z uśmiechem.
- Niech pani sobie nie wyobraża za dużo, znam go od dwudziestu minut.
- Oh. - westchnęła ze smutkiem – Hasło?
- Skrzeloziele.
 Weszłam do pokoju wspólnego i wystarczał jeden krok, aby drogę zagrodziła mi trójka chłopaków.  Na migi Fred pokazał mi, że natychmiast mam iść do dormitorium. Oczywiście mogłabym pójść i wytłumaczyć im, że byłam tylko przejść się, ale chwila czemu mam im się tłumaczyć? Wściekłość powoli wzrastała we mnie, jak i irytacja. Powolnym krokiem zmierzyłam do swojego pokoju, dumnie podniosłam głowę. W pokoju było kilku pierwszaków i siódmiorocznych. Patrzyli na nas wzrokiem „O co do cholery chodzi?”. Ja na nich patrzyłam łagodnie i przepraszająco. Kiedy weszłam do pokoju, a za mną moi przyjaciele, rzuciłam zaklęcie wyciszające na pokój. Odwróciłam się na pięcie i za nim zdążyli coś powiedzieć, zaczęłam mówić.
-Co wy sobie wyobrażacie? Nie jestem małym dzieckiem, którego trzeba pilnować na każdym kroku! Widzieliście jak się na nas patrzyli? No i co, że poluje na mnie coś? Nie byłam sama! Byłam z kimś kto spokojnie może waszą trójkę zastąpić.
- Tak? To kto był? – zapytał Fred
- Niedługo sami pewnie się dowiecie. – odpowiedziałam. – A teraz z łaski swoje opuścicie mój pokój?
- Chwila, Ada. Mam coś, co ci się przyda.- powiedział George i z torby wyjął dwa plastikowe woreczki z czerwoną cieczą w środku. – Nie chcesz mi powiedzieć chyba, że rano idziesz na polowanie.
Skrzywiłam się na ostatni słowie i podeszłam do George’a.
- Nie, nie zamierzam. Mogę prosić? – powiedziałam i wyciągnęłam dłoń.
George położył mi woreczki na dłoń.
- Jedna na wieczór, drugi na rano. – powiedział Lee. – A i bym zapomniał, masz.
On z torby wyjął za to białe wino i mi je podał. Wzięłam butelkę do drugiej ręki. Postawiłam na małej lodówce, którą wyczarowałam jak, tylko wróciłam do pokoju. Włożyłam woreczki do lodówki, a wino do zamrażarki. Rzuciłam na nią czar, aby działała, bo w Hogwarcie było to niemożliwe bez dobrego zaklęcia.  Zamknęłam drzwiczki. Odetchnęłam.
- Chłopaki przepraszam za to. Dzisiaj jestem wyjątkowa wrażliwa. – powiedziałam.
- Spoko. – powiedział Lee.
- Zrozumiałe. – rzekł George.
Spojrzałam na Freda, który patrzył na mnie z dziwnym wyrazem twarzy. Westchnął i przytaknął.
- Możecie wyjść? Chce się już położyć. To był długi dzień. – powiedziałam.
Spojrzałam na nich. Chłopcy wpatrywali się ze mnie z niezdecydowaniem na twarzy.
- Obiecuje, nie wyjdę z tego pokoju do rana.
- Okej, idziemy. – zdecydował Lee.
Odwrócił się i poszedł w kierunku drzwi. Po nim George i na końcu Fred. Wychodząc usłyszałam ciche „Dobranoc”. Uśmiechnęłam się. Dobrze mieć takich przyjaciół, choć są wkurzający, chcą się mną zaopiekować. Zwłaszcza Fred, on ma jakiś syndrom: „muszę się nią zaopiekować bo inaczej będę wkurzony na cały świat”. Zaśmiałam się pod nosem na tą myśl. Już widzę jak obrzuca wszystkich łajnobombami. George i Lee nie mają na niego wpływu, a szkoda. Oni okazują mi tą opiekuńczość w delikatniejszy sposób niż Fred. Coś mu odbija… muszę dowiedzieć co, było na tej ścianie napisane.
Zostaje sprawa Zachariasza. Czy jutro do mnie podejdzie? A może będzie udawał, że nie istnieje? Najlepiej poczekam na jego ruch. Nie wiem, co sądzić też o jego zapachu. Pachnie inaczej niż inni, nie jak wanilia, tylko róże. Ten cudowny różany zapach… ach. Stop! Nie powinnam o nim myśleć. Ledwo go znam, a już zaprząta mi głowę. Jednak muszę coś z nim robić. Zaufać? Muszę go lepiej poznać. A więc, wiem, co będę jutro robiła – misja „poznać Zachariasza”.
Otrząsnęłam się z zamyślenia i poszłam wziąć prysznic. Przebrałam się w piżamę i zrobiłam sobie mój napój. Znowu poczułam ten cudowny smak, ale nie był tak intensywny jak krew królika. Po wypiciu kieliszka położyłam się w łóżku. Lecz nie dane było mi leżeć długo, bo po kilku sekundach coś zapukało do mojego okna. Wstałam z ciężkim westchnieniem do okna. W oknie zauważyłam Willy’ego. Otworzyłam mu, a on wleciał i usiadł na ramię łóżka.
- Jakbyś nie mógł bez tego pukania wejść. – powiedziałam i ziewnęłam szeroko.
Zamknęłam okno i ponownie położyłam się do łóżka. Jeszcze raz rzuciłam wzrokiem na mojego feniksa i zasnęłam.