Witajcie!!
Jest nowy rozdział! Mi się tam podoba :D
A i mam do was pytanie. Bo jak wiecie moja historia idzie kanonem, więc zastanawiam się czy nie podzielić jej na tomy w spisie. Wiecie, żeby było łatwiej się odnaleźć. Po prawo zrobiłam ankietę i chcę abyście zagłosowali ;)
A teraz zapraszam do czytania :D
Gin :*
___________________________~~*~~_________________________
Ada
Siedziałam tu nie wiem ile,
ale minęło z kilka miesięcy. Mała ilość krwi do picia powodowała, że byłam
podenerwowana i wściekła. Wściekła. Ale mogę jeszcze myśleć jasno. Opętana
Ginny mówiła, że już niedługo wszystko wróci do normy. Nie wiem jak u niej
wygląda norma, ale mi się to nie podoba. Mój wężowy przyjaciel, już się do mnie
nie odzywał, przez co chyba niedługo oszaleje. Nie mam z kim gadać. Ciągłe
plusk, plusk wody już nie jest do wytrzymania. Więc kiedy opętana Ginny weszła do Komnaty i przy posągu upadła, a z niej zaczął wyłazić jakiś duch. Myślałam, że mam halucynacje. Ale kiedy „duch” całkowicie z niej wyszedł, co wyglądało naprawdę dziwacznie, spojrzał na mnie, zamarłam z zdziwienia.
- Dlatego, że nie wiesz kim jestem powiem ci swoje imię, które na pewno znasz. – powiedział. – Jestem Lord Voldemort. – ukłonił się i zaśmiał się szyderczo. – Oczywiście to moja młodsza wersja.
Dobra wiem jedno- Mam doczynienia z młodym Voldemortem. Czego nie wiem – Jak on się tu znalazł?
- Moja droga może coś powiesz… a zapomniałem nie możesz. Ah… żałuje, że za nim zabiłem siebie nie spojrzałem do szafy. Wiedziałem, że jest na nią rzucony mocny czar, ale najpierw chciałem zabić Pottera, ale jak widać tu popełniłem błąd. Wielki błąd. Widzisz, gdybym cię wtedy znalazł mógłbym spokojnie zyskać klejnot w swojej armii, ale teraz nie przegapię takiej okazji. Jak tylko do końca odzyskałam ciało, zacznę rządzić tym światem. Stanie się lepszy, bez niepotrzebnych mugoli i mugolaków.
Warknęłam. Tak to on. Warczałam cały czas kiedy podchodził.
- Słyszysz jej bicie serca? Słyszysz jak powoli umiera?
Zamarłam. Słyszę, jej serce tak wolno bije. Kiedy młody Voldemort podchodził do mnie usłyszałam głos Harry’ego. Nie tylko nie on! Warknęłam. Voldemort uśmiechnął się szyderczo.
- Widzisz już twój brat idzie ratować tą dziewuchę.
Po tych słowach ukrył się w cieniu. Kiedy mój brat wbiegł do środka, nie zauważył, ani jego ani mnie. Ukląkł koło Ginny. Wtedy Voldemort zaczął do niego mówić, ale jego głos zagłuszył inny głos, tylko, że w mojej głowie.
To koniec.
Chciałam odpowiedzieć, ale nie mogłam wysłać wiadomości, bo coś mnie stopowało. Spojrzałam ponownie na mojego brata. Patrzył na Voldemorta z wściekłością na twarzy. Usłyszałam śmiech tego drugiego. Odwrócił się od wejścia do nory bazyliszka. Nie! Chciałam krzyczeć. Bazyliszek powoli wydostawał się ze swojej kryjówki. Harry od razu odwrócił wzrok i jego spojrzenie padło na mnie. Jego oczy powiększyły się w zdumieniu. Szybko jednak wstał i cofnął się pod wejście do Komnaty. Bazyliszek sunął do niego by go zabić. Nagle przemknęła mi czerwona plamka przed oczami, którą okazał się Faweks. Podleciał do Harry’ego coś upuścił i poleciał na Bazyliszka. Nie wiem co się stało, ale poczułam krew. Nie wytrzymałam, zaczęłam się szarpać, aż w końcu metalowa smycz puściła. Obroża rozerwała się na pół i mogłam się wydostać. Ruszyłam na węża. Nie za bardzo myśląc, wdrapując się na szyje miotającego się węża i wgryzłam się. Smak krwi rozlał się na moim języku, zaczęłam łapczywie pić. Kiedy poczułam, że zaspokoiłam głód, Bazyliszek krążył w koło sycząc na mnie. Miał wydrapane oczy, ale słyszał mnie. Przeskoczyłam na drugą stronę od jego paszczy i pobiegłam do Ginny. Zmieniłam się i spojrzałam na nią. Jest osłabiona, no a jak ma nie być skoro Voldemort wysysa z niej życie. Szybko jednak postanowiłam najpierw pozbyć się bazyliszka. Zmieniłam się z powrotem w zwierzę i natarłam na węża. Sycząc na niego i drapiąc odciągałam go od Harry’ego. On szybko wziął zawiniątko, które okazało się Tiarą Przydziału i po chwili zastanowienia, włożył dłoń do jej środka. Wyjął miecz Gryffindora. Bazyliszek skupiony na mnie w ogóle nie usłyszał chłopca przebiegającego obok z błyszczącym mieczem. Lecz moja chwila nie uwagi, była dla niego wielką pomocą. Ogonem odrzucił mnie do tyłu, tak że uderzyłam o ścianę i zsunęłam się po niej na podłogę. Nie mogłam wstać. Prawa przednia łapa złamana. I chyba coś z kręgosłupem. Kurde no! Teraz? Jęknęłam z bólu. Warczałam by przyciągnąć uwagę bazyliszka.
Nie!
Krzyknęłam w umyśle, kiedy wąż zaczął nacierać na Harry’ego, który wymachiwał mieczem. Odwrócił głowę w moim kierunku.
Mówiłem, że to koniec.
Usłyszałam i się odwrócił do Harry’ego. Próbowałam wstać, ale moje kości jeszcze się nie zrosły. Więc mogłam tylko leżeć i patrzeć jak mój brat walczy z trzy razy większym wężem od siebie. Może nie był w tym najlepszy, ale zranił bazyliszka na tyle by się odsunąć od niego. Natrafił na ścianę. Bazyliszek zaatakował, ale źle wymierzył, kilka centymetrów. Harry podniósł miecz nad głowę, a bazyliszek nadział się na niego. Wąż osunął się na prawo, a spod niego wydostał się mój brat. Miał kieł w ramieniu! Wyrwał go, ale wiedziałam, że już za późno. Podleciał do niego Faweks. Szeptał coś do niego, ale ja patrzyłam na Voldemorta. Podszedł do niego. Mówił głośno i wyraźnie, że nawet ja na drugim końcu go słyszałam.
- Jesteś już martwy Harry Potterze. Martwy. Wie o tym nawet ptak Dumbledore’a. Wiesz co on robi, Potter? Płacze.
Płacze! Naprawdę Voldemort jest taki głupi? Przecież łzy feniksa leczą każde rany. Chciało mi się śmiać. Chyba w końcu Voldemort się domyślił bo chciał przegonić ptaka. Od razu widziałam, że Harry lepiej się czuję. Wstałam i kulejąc, powoli szłam w kierunku Voldemorta. Bardzo powoli, ponieważ nie wszystko się jeszcze dobrze zrosło i czasami ciemność przesłaniał mi wzrok. Kiedy rozległ się długi, straszny przeszywający krzyk stanęłam i spojrzałam na Voldemorta. Harry wbijał kieł bazyliszka w jakiś dziennik. Z niego wylewał się atrament jakby to była krew. Postać młodego Voldemorta miotała się i wrzeszczała… i nagle… Zniknął. Harry zaczął wstawać, ale ja usłyszałam jak serce mojej przyjaciółki coraz szybciej biło. Usłyszałam jęk. Popatrzyłam na Harry’ego. W ręce miał różdżkę, Tiarę Przydziału, a w drugiej ręce miecz. Patrzył na mnie. Kiwnęłam głową. Pobiegł w tamtą stronę. Łapa już cała, a z kręgosłupem nic już nie jest. Powoli stawiając kroki poszłam w kierunku mojej przyjaciółki i mojego brata. Kiedy byłam przy nich czułam, że już jestem cała. Zmieniłam się w człowieka i podeszłam do Ginny.
- Ja… ja n-nie.. chciałam… - szlochała.
- Gin spokojnie. Już jest wszystko w porządku. Nic się nie stało. – powiedziałam, klękając koło niej.
Kiedy na mnie spojrzała, otworzyła szeroko oczy i spojrzała w miejsce gdzie leżała metalowa obroża.
- Myślałam, że mi się wydawało… - szepnęła
- Nieważne. – ucięłam. – Wracajmy.
Pomogłam wstać Ginny, a Harry’ego przytuliłam.
- Cieszę, że nic ci nie jest. – szepnęłam. – Dobra Harry prowadź. – powiedziałam już głośniej.
Pokierował nas ciemnym tunelem. Do gruzowiska gdzie Ron próbował wykopać przejście. Na widok swojej siostry uśmiechnął się w ulgą. A na mój widok rozszerzył oczy.
- Dobrze, że nic wam nie jest. – powiedział.
Dziurę, którą zrobił była dojść duża by przejść. Po drugiej stronie Harry zapytał Rona.
- Gdzie Lockhart?
- Co on tu robi? –zapytałam.
- Długa historia. – powiedział Ron. – Jest tam z tyłu. Nie jest w najlepszym stanie sami zobaczcie.
Poprowadzeni przez Rona, zobaczyliśmy jakby zagubionego profesora. Spojrzał na nas dobrodusznie.
- Witajcie – powiedział – To dziwne miejsce, prawda? Mieszkacie tutaj?
- Nie. – odrzekł Ron, patrząc z zażenowaniem na profesora.
- Myślałeś w jaki sposób wrócimy na górę? – spytał Harry patrząc czeluść rury.
Popatrzyłam na Faweksa. Chyba pomyślał za nich bo po chwili podleciał do Harry’ego i zrobił taką pozę żeby złapał go za ogon.
Ron nic nie rozumiał jak Gin i profesorek, ale Harry zrozumiał i zaczął tłumaczyć jak to mamy się złapać by się wydostać. Pomyślałam o Willym. Złapałam więc Ginny za dłoń, a Lockhart za moją drugą. Podróż trwała dość krótko. Wylądowaliśmy w łazience Jęczącej Marty. Tylko jej tu brakowało. Burczało mi w brzuchu chciałam się umyć, ale musimy iść przecież do dyrektora. Więc wyszłam szybko z łazienki i poczekałam na całą gromadkę. Faweks rozświetlał nam drogę i prowadził, ale nie o dziwo do gabinetu Dumbledore’a tylko do gabinetu McGonagall.
- Czemu nie idziemy do dyrektora? – zapytałam.
- Dumbledore’a nie ma. Zastępuje go McGonagall. – powiedział Ron.
Harry otworzył drzwi do gabinetu. Nagle zalała nas fala radości. Państwo Weasley przytulało Ginny i płakali. Ja podeszłam za to do nauczycielki.
- Gdzie jest….
- Spokojnie. – powiedziała. – Harry opowiedz wszystko co się stało.
- Ja zaraz wrócę pójdę po mojego feniksa. – powiedziałam i wyszłam z gabinetu.
- Willy! – powiedziałam głośno. Niecałą minutę później na moim ramieniu już siedział wesoły feniks. Co mogę poradzić, że ma tylko kilka lat. I choć przeżył już trzy spalenia, cały czas zachowuje się jak pisklę.
Weszłam do gabinetu. Harry właśnie mówił jak Faweks przyleciał. Ja usiadłam i zaczęłam głaskać mojego feniska. Patrzyłam na zgromadzonych, ale myślałam tylko o jednym. Gdzie jest Dumbledore? Jak na moje zawołanie pojawił się w płomieniach kominka. Kiwnął mi głową i zwrócił się do Harry’ego. A bardzo byłam zmęczona by słuchać tej rozmowy. Kiedy w końcu skończyli mogłam się odezwać. Ledwo bo widziałam, że niedługo państwo Weasley będą chcieli się wtrącić.
- Dyrektorze, jak dla mnie Ginny powinna udać się Skrzydła Szpitalnego, tak samo jak profesor Lockhart. – powiedziałam.
- Profesor Lockhart wygląda na zdrowego. – odpowiedział, ale widziałam w jego oczach uśmiech.
- Umysłowo chyba nie jest. – odpowiedziałam.
- Dobrze, a ty niczego nie potrzebujesz?
- Snu, jedzenia i prysznica. Ale potrafię to sobie sama załatwić.
- A pan Potter i pan Weasley?
- Ja czuje się dobrze. – powiedział mój brat.
- Ja też.- zawtórował mu Ron.
- Dobrze, Harry mógłbym poprosić cię jeszcze do mojego gabinetu?
- Oczywiście.
Wyszłam z gabinetu i pobiegłam do kuchni, bo mój żołądek głośno upominał się o swoje. Skrzaty szybko mnie obsłużyły więc szybko zjadłam i poszłam do pokoju wspólnego Gryfonów. Na szczęście była noc i nikogo tam nie spotkałam. Wzięłam prysznic i poszłam spać. Na nic więcej nie miałam ochoty, ani sił.
Rano obudziłam się z bólem głowy. Tak długo czułam ten ból, ale w innej postaci, że z łatwością go rozpoznałam. Wstałam i zrobiłam sobie mój napój. Tak dawno go nie piłam, że zrobiłam sobie dwa. Na wypadek. Zrobiłam poranną toaletę i ubrałam się w to co wpadło mi w rękę. Nie wiem jaki jest dzień tygodnia, walić, nie wiem jak jest miesiąc! Wyszłam z dormitorium i zatrzymałam jakiegoś ucznia.
- Który dziś jest?
- Piąty kwietnia! Dziś specjalna uczta! – powiedział radośnie.
- Jaka uczta?
- No bo wszyscy spetryfikowani się obudzili, a Komnata Tajemnic została zamknęta. – pisnął szczęśliwy i poszedł.
- A który dzień? – szepnęłam do samej siebie.
- Sobota. – powiedział znajomy głos.
- Lee! – krzyknęłam i przytuliłam się do swojego przyjaciela. Czułam jak się śmieje.
- No hej. Gdzieś ty była?
- Długa historia.
- Wiem.
- Skąd?
- Cała szkoła o tym huczy.
- Nie… - jęknęłam.
- Wiesz co może przejdziemy się po zamku. Ktoś oprócz mnie też chce się z tobą przywitać. – powiedział z uśmiechem.
Zaprowadził mnie pod wieże astronomiczną. Stał tam Zars. Uśmiechnął się do mnie. To tu się pożegnaliśmy. Czy mogę go nazwać swoim przyjacielem? Nie wiem.
- Hej. – powiedziałam.
- Hej.
- Na Merlina! Przytulcie się! Jesteście przyjaciółmi. – powiedział Lee i popchnął mnie w stronę Zachariasza.
Potknęłam się i pewnie bym runęła jak długa na ziemię, ale na szczęście szybki refleks mojego przyjaciela ocalił mi tyłek. Znowu. Postawił mnie i się przytuliliśmy.
- Jak się czujesz? – zapytał
- Dobrze.
- Dobra to nie koniec powitań Ada. Masz jeszcze cztery osoby, które chcą się z tobą zobaczyć. – powiedział Lee.
Wziął moją rękę i znowu zaczął mnie prowadzić tym razem pod drzwi Skrzydła Szpitalnego.
- Musisz sama wejść. Nie chce żeby później mówili, że cię zmusiłem.
Uśmiechnęłam się do niego i otworzyłam drzwi. Od razu wszyscy się na mnie spojrzeli. Najpierw podbiegły do mnie Luna z Magdą. Przytuliły się i mówiły jak to fajnie, że żyje.
- Już rozumiem swój dar. – szepnęła mi jeszcze Magda do ucha.
Uśmiechnęłam się, ale zaraz wzrok przesłoniła mi dwie podobne rudowłose osoby. Miały wkurzone miny. Czy oni są na mnie źli? Ups.
- Wiesz jak się o ciebie martwiliśmy? – powiedzieli równocześnie.
- Wiem i przepraszam. – powiedziałam z miną szczeniaczka, a raczej kociaka i się do nich przytuliłam.
Jak mają słabość do swojej siostry to też mogą mieć słabość do mnie, nie? Więc kiedy poczułam jak się rozluźnili, odetchnęłam z ulgą.
Wszystko będzie dobrze. Będzie dobrze. – powtarzałam w głowie jak mantrę.
Zajmę sobie miejsce i skomnę później ;)
OdpowiedzUsuńTak o to kończy się 2, przepraszam 4 rok nauki w Hogwarcie.
OdpowiedzUsuńOhh... działo się działo. ;)
Zakończenie trochę z przytupem :D Już nie mogę się doczekać co wymyśliłaś na kolejny "rok".
Pozdrawiam i życzę dużżżooo weny! :*