piątek, 29 stycznia 2016

TOM II: Rozdział 10 - O co chodzi z tym Zahariaszem??

Hejka!
Na początku wspomnę, że rozdział nie betowany. Jeśli chciałam go dzisiaj wstawić ( a chciałam ) musiałam dodać go bez bety.
Ale jak wrócę z ferii to dam go do bety.
Jeszcze jedno ! Dzisiaj zaczynają mi się ferie więc zamierzam poprawiać stare rozdziały. Spodziewajcie się rozdziału na początku marca.
Przepraszam, że taki krótki, ale nie miałam weny, szkoła itp.
No to tyle ! Miłego czytania!
Gin :*
 ___________________________~~*~~_________________________


Ada
Obudziłam się o ósmej rano.  Pierwsze co poczułam po wstaniu to ból głowy i suchość w gardle. Wstałam z łóżka i podeszłam do lodówki. Wyjęłam krew i wino, później podeszłam do komody gdzie zostawiłam wczoraj wieczorem kieliszek. Wymieszałam składniki i usiadłam w fotelu. Rozkoszowałam się smakiem, gdy Willy nadleciał i usiadł na oparciu fotela. Zaczął mnie dziobać w ucho.
- Au!  Willy! – krzyknęłam – Co chcesz?
Zleciał na moje ramie i wyciągnął główkę do mojego kieliszka.
- O nie, nie, nie, nie. Nie odstaniesz tego, jak chcesz mogę ci dać wodę. – powiedziałam i dopiłam napój.
Zaklęciem oczyściłam kieliszek i nalałam do miseczki wodę dla Willy’ego. On jednak wrócił na swoje miejsce na baldachimie. Przewróciłam oczami i poszłam do łazienki. Po porannej toalecie wróciłam do pokoju spakować torbę. Do śniadania mam jeszcze dziesięć minut. Dziś jest czwartek, lekki dzień. Transmutacja, Zaklęcia, Eliksiry i Zielarstwo.  Po spakowaniu torby włożyłam różdżkę do przedniej kieszeni jeansów. Przed wyjściem spojrzałam na mojego feniksa, który cały czas siedział na baldachimie obrażony.
W pokoju wspólnym krzątali się uczniowie, najwięcej było pierwszaków. Wychodząc z pokoju omiótł mnie ten cudowny zapach. Wzięłam głęboki wdech, żeby się uspokoić, ale i nacieszyć się tym zapachem. Podeszłam do dziury, ale akurat wchodził jakiś drugoroczniak i musiałam się przecisnąć koło niego. Zapach na sekundę mnie oszołomił, ale jakby nigdy nic przeszłam dalej.
W Wielkiej Sali słychać było już nowiutkie plotki. Niektórzy uczniowie odrabiali lekcje, inni się uczyli, a reszta po prostu jadła śniadanie. Usiadłam na swoim miejscu. Freda, Georga ani Lee jeszcze nie było. Nałożyłam sobie na talerz tosta i jajko na twardo. Jadłam w spokoju dopóki nie podszedł do mnie mój brat.
- Tak, Harry? - zapytałam
- Gdzie byłaś? – zapytał mnie.
- W dormitorium, a teraz jestem tu.
- We wtorek.
-Źle się czułam, byłam w Skrzydle.
- Nie byłaś.
- Byłam.
- Sprawdzałem, nie było cię tam.
- Uhh. Harry. Porozmawiamy o tym wieczorem. To nie jest rozmowa, którą możemy rozegrać w Wielkiej Sali. Zrozumiano?
- Obiecujesz, że wieczorem?
- Obiecuje. A teraz idź zjeść śniadanie.
- Okey. – powiedział, powoli wstał i odszedł na swoje miejsce.
Nie mogę nawet zjeść spokojnie śniadania? Akurat Harry’ego mi brakowało.
Skończyłam śniadanie i wstałam od stołu. Moich przyjaciół nadal nigdzie nie było. Westchnęłam i ruszyłam do  klasy Transmutacji. Przy wyjściu z Wielkiej Sali ktoś złapał mnie za ramię. Poczułam zapach róży i już wiedziałam kto to. Zachariasz. Odwróciłam się do niego. Uśmiechał się jak głupi do sera.
- Hej. – powiedział.
- Hej. – odpowiedziałam – Możesz już puścić moje ramię?
- Ohh… tak.
- No to co chciałeś?
- Jeżeli pamięć mnie nie myli mamy razem Transmutacje. – odpowiedział.
- No tak. – naprawdę?
- Mogę iść z tobą?
- Tak. – odpowiedziałam.
Dobra. Jak widać będzie się do mnie przyznawał. Kurde. Wolałabym, żeby się do mnie nie przyznawał. Ruszyłam więc w kierunku klasy. Smith nic nie powiedział i ruszył za mną. Przez niego też musiałam zrezygnować ze skrótów i iść okrężną drogą. Czyli dotarliśmy pod sale minutę przed lekcją. Zachariasz nic nie mówił, co mi się podobało. Po wczorajszej rozmowie nie mam ochoty na kolejną. Zwłaszcza, że jak wejdę z nim do sali to bliźniaki i Lee się domyślą, że o nim wczoraj mówiłam. Zars zdołał zadać mi jedno pytanie.
- Usiądziesz ze mną w ławce?
- Nie. Znaczy… wolę siedzieć na swoim miejscu. – odpowiedziałam z przepraszającym uśmiechem.
Tyle mogę zrobić żeby moi przyjaciele się od razu nie domyślili, że mówiłam o Zachariaszu. Uśmiech na chwilę mu pobladł, ale za chwilę wrócił choć w oczach zobaczyłam dziwne iskierki. Zapatrzył się na jakiś odległy punkt, ale jak zauważył, że mu się przyglądam to odwrócił wzrok do mnie. Kiedy przyszła McGonagall i weszliśmy do klasy usiadłam na swoim stałym miejscu, a Smith usiadł w trzeciej ławce w lewym rzędzie. Co chwila? Co mnie to interesuje? Nieważne.  Rozejrzałam się po sali, ale nie zauważyłam rudej, ani czarnej czupryny. Westchnęłam i skupiłam się na lekcji.
Po Transmutacji poszłam, a tak właściwie pobiegłam, do wieży Gryffindor’u.  Rozglądałam się,  ale nie widziałam moich przyjaciół. Byłam w pokoju wspólnym, w ich dormitorium, w dormitorium ich brata i nawet w moim, ale nigdzie ich nie znalazłam. Miałam dziwne przeczucie, że coś się stało. Chociaż… mogą mi robić żart, tylko, że chodzi w nim o to żebym poczuła się jak oni gdy nie mają na mnie oka dłużej niż godzinę. Możliwe. Bardzo możliwe. Zgaduje, że to był pomysł Freda. No to im pokaże jak wrócą. Okaże nikłe zainteresowanie tym, że zniknęli. Zgaduje też, że są w Pokoju Życzeń. Lecz jednak nie mogę się pozbyć uczucia, że coś się stało.
Po Zaklęciach, miałam godzinę wolnego. Godzinę przed obiadem. Czułam coraz większe pragnienie. Zamknęłam się w swoim dormitorium i czekałam na odpowiednią porę. Cieszyłam się, że będę sama. Nie będę mieć tak dużych zmartwień. Za dwadzieścia trzynasta ruszyłam do wyjścia, ale mnie zatrzymał mnie mój feniks.
- Willy, leć do lasu. Zaraz się tam zobaczymy. – powiedziałam, a on zrozumiał.
Wyszłam z dormitorium i szybko ruszyłam do przejścia. Na szczęście większość uczniów miała lekcje więc nie martwiłam się zbytnio, że kogoś spotkam. Na schodach zaczęłam biec. Pragnienie jakby wzmogło moją szybkość, bo po chwili już byłam na błoniach. Kiedy przekroczyłam linie lasu zmieniłam się. Nie bardzo zwracając uwagę na inne stworzenie, pobiegłam na polankę. Kiedy się na niej znalazłam jeden z królików właśnie wyskoczył z nory. Znowu straciłam panowanie, ale tym razem nie liczyłam… muszę się pozbyć poczucia winy. Taka się urodziłam, taką zostanę. Muszę się z tym pogodzić. Jednak nie szybko się pozbędę poczucia winy. Małymi kroczkami kiedyś się go pozbędę. Kiedyś.
Po polowaniu oddaliłam się od łąki i zmieniłam się z powrotem w dziewczynę. Wybiegłam z lasu i ruszyłam w kierunku Wielkiej Sali. Mam nadzieje, że zbyt się nie spóźnię. Biegłam i biegłam. Błonia były puste, ale kto normalny wychodzi w październiku na dwór kiedy może siedzieć w ciepłym zamku. Kiedy wbiegłam do zamku zwolniłam i poszłam w stronę Wielkiej Sali. Zdziwiło mnie to, że uczniowie dopiero zaczynają się zbierać na obiad. Podeszłam do pierwszorocznego Puchona.
- Hej, która jest godzina? – zapytałam.
- Trzynasta. – odpowiedział i poszedł do swoich kolegów.
Trzynasta. Dwadzieścia minut polowałam. Dodać do tego bieg w tą i z powrotem. Piętnaście minut, to mało. Coś mi tu nie pasuje. Moje rozmyślania jednak zagłuszył ludzki żołądek. Westchnęłam i poszłam coś zjeść.
Na obiedzie nie widziałam moich przyjaciół, lecz moje przyjaciółki usiadły razem przy stole Ravenclaw. To mnie trochę zdziwiło. Mówiły mi, że wolą siedzieć osobną by integrować się ze swoim domem. Nie wiem o co im tedy chodziło, ale teraz wiem, że jest coś na rzeczy. Porozmawiam wieczorem z Ginny… Jednak nie, nie porozmawiam. Wieczorem muszę porozmawiać z Harry’m… jak mu to wszystko wyjaśnić? Harry, nie było mnie we wtorek dlatego, że Fred, George i Lee zrobili mi żart i musiałam w spokoju go przetrawić. Mogę tak powiedzieć… to sensowny pomysł. Powinien uwierzyć.
Po obiedzie poszłam na Eliksiry. Snape jak zawsze odjął Gryfonom z dwadzieścia punktów, a Ślizgonom wręcz przeciwnie, dodał dwadzieścia.  Czyli normalne zajęcia.  Po Eliksirach mieliśmy Zielarstwo,  na którym nic nadzwyczajnego nic się nie stało.  Strzygliśmy jakieś krzaki. Jak zawsze. Nudy. Po zielarstwie miałam już wolne. Przeznaczyłam je więc do szukania czegoś o mnie.
W bibliotece było pusto jak zawsze o tej godzinie.  Przeszłam do książek o zmiennokształctwie. Jest ich dużo.  Sięgnęłam po „Jesteś zmiennokształtny? To teraz dowiedz się dlaczego!” . Dziwny tytuł, ale wydaje mi się, że coś w niej znajdę. 
Po godzinie spędzonej nad tą książką okazała się zbyteczna.  Bo w niej nic nie było. Odłożyłam ją na miejsce i poszłam szukać dalej. Nagle ktoś stuknął mnie w lewe ramię. Odwróciłam się a tam nie kto inny jak mój kolega przystojniak.
- Cześć. – powiedział Zahariasz. – Czego szukasz? Może pomogę.
- Witaj. Nie potrzebuje twojej pomocy.
- Ale ja chce pomóc.
- Zahariasz, powiedz mi o co ci chodzi.
- A co dokładnie chcesz wiedzieć?
- Z dnia na dzień wysyłasz mi list bez żadnego wyjaśnienia i okazuje się, że wiesz o wszystkim.
- O to ci chodzi? Naprawdę? – pytał z niedowierzaniem.
Ja nie odpowiedziałam po prostu tak stałam przed nim i patrzyłam na niego. Ignorowałam jego zapach jak tylko mogłam. Lecz cały czas dochodził do mnie ten różany zapach.
- Dobra, już tłumacze. Chciałem napisać do ciebie wcześniej, ale nie mogłem. Pomyślałem, że możesz to pokazać rudzielcom. Więc kiedy zamknęli ciebie w Pokoju Życzeń to od razu napisałem ten list.
- Dobra. Ale skąd wiedziałeś że tam jestem?
- Kiedyś się dowiesz. Już ci to mówiłem.
- Sądzę, że nie lubię czekać.
- Też tak sądzę, ale czasem warto czekać. Nie uważasz tak?
- Nie, nie sądzę tak. I przestań mówić „sądzę” bo to już głupio brzmi.
- Denerwuje cię to słowo?
- Nie po prostu nie lubię się powtarzać.
- Okej. Zapisano.
- Co?
- Jeśli mam kandydować na twojego przyjaciela chcę ciebie dobrze poznać.
- Czemu chcesz kandydować na mojego przyjaciela?
- To chyba logiczne. Nie na próżno tyle się męczyłem żeby dowiedzieć się  kim ty jesteś.
- A skąd wiesz, że ja chcę żebyś był moim przyjacielem?
- Bo wiem. Potrzebujesz mnie. I niedługo się o tym przekonasz.
- Nie mam chyba na to ochoty. – odpowiedziałam i przeszłam koło niego do wyjścia.
- Gdzie idziesz?
- Do pokoju, bo już nie mam ochoty przebywać z tobą w jednym pomieszczeniu.
- Co? Czemu?
- Bo jesteś niewyobrażalnie tępy.
- Ja? Tępy?
- Tak ty.
Wyszłam z biblioteki i ruszyłam w stronę pokoju wspólnego Gyfonów. Lecz nagle moim ramieniem szarpnęło i  zostało pociągnięte do tyłu. Nie miałam czasu zareagować, bo po chwili znalazłam się w nieużywanej klasie przy bibliotece. Przyciśnięta do ściany przez Smitha i odurzona jego zapachem musiałam się skupić na jego słowach.
- Nigdy nie nazywaj mnie tępym. Nigdy się do mnie nie odwracaj. – wycedził z groźnym wyrazem twarzy.
- Puść mnie. Bo pożałujesz. – powiedziałam spokojnym głosem choć w środku mnie wrzał gniew.
- Ja? – powiedział już spokojniej.
Jakby uświadomił co się stało puścił mnie i wyszedł. Wyszedł bez żadnego słowa.
- Co za świr. – powiedziałam sama do siebie.
Ogarnęłam się i wyszłam. Ruszyłam w tym samym kierunku co wcześniej. Lekko podenerwowana . Każda osoba przyprawiała mnie o dziwne uczucie. Takie połączenie gniewu i smutku. Nie wiem czemu, ale muszę przestać to odczuwać. Weszłam do pokoju wspólnego a przede mną stoi mój brat.
- Harry jeszcze nie ma wieczoru.
- Nie o to chodzi. Hedwiga przyniosła list do ciebie.  – Powiedział i podał mi kopertę. – Nie otwierałem. Do zobaczenia wieczorem.
Odszedł w stronę dormitorium zostawiając mnie samą z listem, którego nie chciałam otwierać…

2 komentarze:

  1. Z góry uprzedzam, że komentarz będzie raczej krótki.
    Zachowanie Zachariasza było bardzo, dziwne i określenie "świr" choć mocne, pasuje... I gdzie zniknęli bliźniacy z Lee?
    pozdrawiam i życzę dużo weny!

    OdpowiedzUsuń