czwartek, 7 stycznia 2016

TOM II: Rozdział 9 - Jeden wielki chaos

Witam!
To znowu ja, a wraz ze mną nowy rozdział!
Dziękuje wam za komentarze i uwagi. Mam nadzieje, że powoli je poprawiam.
Dziękuje też mojej becie Fleur, która naprawdę robi dobrą robotę.
Rozdział pojawił się wcześniej, bo miałam wenę i nie chciałam czekać z nim do 20. Możliwe, że kolejny rozdział pojawi się jeszcze w styczniu!
A więc już nie zanudzam i zapraszam do czytania!
Gin :*
___________________________~~*~~_________________________
Ada

Usiadłam w fotelu na przeciwko kominka, to moje ulubione miejsce do rozmyślania.  Dzisiaj mam dużo do przemyślenia. Przypadłość Magdy, polowanie... i jak działa na mnie ludzka krew. Oczywiście mam jeszcze jeden problem, moje przyjaciółki nic nie wiedzą o polowaniu.  Będę musiała ,w końcu, powiedzieć coś dziewczyną, ale jak? „Hej dziewczyny, wiecie co? Muszę pić krew, żeby nie oszaleć!” Ta, bo to zadziała. To straszne, może i mi to smakuje, ale to straszne. Skąd mi się to wzięło? Może ktoś w rodzinie miał coś podobnego? Nawet nie wiem, czy ludzka krew mi smakuje. Zwierzęca tak. Ludzka nie wiem. Chciałabym wiedzieć. Siedziałam tak w tym fotelu, główkując się, kiedy usłyszałam pukanie. Zawołałam: „Wejść”. Zaraz potem pojawiła się rudowłosa. Uśmiechnęłam się do niej, odpowiedziała mi tym samym. Zasiadła w drugim w fotelu, patrząc mi w oczy. Patrzyłyśmy tak sobie w oczy, aż w końcu nie wytrzymałam i zapytałam.
- Co cię tu sprowadza, Gin?
- Niech się zastanowię… A już wiem! Twoje dziwne zachowanie. - odpowiedziała gwałtownie.
- Jakie dziwne zachowanie? – przybrałam normalny wyraz twarzy.
- Oj, ty już wiesz.
- Gin, ja naprawdę nie mogę ci nic powiedzieć dla twojego dobra, przepraszam nie wiem o co ci chodzi.
- Dobra, zilustruję ci to. – odpowiedziała. – Byłaś w lesie, wyszłaś z niego smutna, ale nie tylko ty, ale też twoi przyjaciele. Chcę wiedzieć, co się stało.
- Nie jestem gotowa, aby teraz o tym opowiadać. Mogę zadać ci pytanie?
Westchnęła i kiwnęła głową. Zadałam pierwsze lepsze pytanie.
- Czemu w połowie drogi do biblioteki zaczęłaś biec?- zapytałam łagodnie.
- Nie ważne, coś mi odbiło na punkcie tego odkrycia.  
- A czemu wydałaś się przerażona?
- Myślałam, że ktoś nas śledzi. – zarumieniła się i spuściła głowę.
- Aha.- odpowiedziałam jej takim tonem, który mówił: „I co, widzisz ty też nie chcesz rozmawiać na jakiś temat.”
Patrzyłam na Ginny, ale ona ani razu nie podniosła głowy. Cały czas się wierciła i rozglądała po pokoju. Kiedy upłynęło około piętnaście minut, podniosła głowę i wyraźnie chciała coś powiedzieć, ale przerwało jej natarczywe i głośne pukanie. Znowu zawołałam: „Wejść” i wstałam z fotela. Coś w tym pukaniu mnie przestraszyło. Do pokoju powoli wszedł Colin.  No tak, mogłam się tylko po nim się spodziewać takiego pukania. Zapytałam, więc łagodnie.
- Colin, coś się stało?
- Nie, ale ktoś na ciebie czeka przed portretem Grubej Damy. - odpowiedział.
- Kto to taki? 
- Nie wiem, nie przedstawił się.
- To czemu tu nie przyjdzie?
- Bo jest Puchonem.
- Aha. - odpowiedziałam.- Dziękuje Colin. Możesz już iść.
- Pa i miłego wieczoru. - odpowiedział wesoło i zniknął.
Nie zdążyłam mu nawet odpowiedzieć. Odwróciłam się do Ginny, która siedziała na fotelu z rozdziawioną buzią. Uśmiechnęłam się do niej.
- Gin, zamknij buzię bo ci mucha wpadnie. - posłusznie zamknęła. - Muszę iść jak sama usłyszałaś, więc...
- Spoko, już wychodzę. - przerwała mi i wstała.
- Nie o to mi chodziło. Chciałam powiedzieć, że porozmawiamy później.
- Trzymam cię za słowo. - odpowiedziała i przytuliła się do mnie.
Oddałam uścisk. Z uśmiechem na twarzy, ruda wyszła z mojego pokoju, a ja po niej. Ona poszła w kierunku dormitorium, a ja w stronę przejścia. Kiedy przeszłam rozejrzałam się i mój wzrok padł na Puchona z czwartego roku. Przede mną stał, nie kto inny jak, Zachariasz Smith. W szkole jest znany jako samolub, dupek, miły, tylko dla siebie i idealny. Ten ostatni wziął się pewnie od jego urody i od tego, że sam się tak nazywa. Zachariasz to średniej wysokości brunet o piwnych oczach. Gra w drużynie Quidditcha i po szkole chodzi z kumplami. Przypomina trochę Malfoya. Nigdy nie zwracałam na niego uwagi, ale teraz, jak tak stoję i mu się przyglądam, muszę przyznać, że jest przystojny. On pierwszy zabrał głos.
- Zaskoczenie, co? - zapytał
- No lekkie. Mogę wiedzieć, czemu chcesz ze mną rozmawiać.
- Jeszcze się nie domyśliłaś? - zapytał.
Pokręciłam przecząco głową. Czego miałam się domyślać?
- Okej, dam ci podpowiedź. Z i S – powiedział.
Z i S? O co chodzi? Nie jest ani z Gryffindoru, ani ze Slytherinu. Jego inicjały to Z.S. jak... Zars! Nie wierze mój listowy przyjaciel to, nie kto inny jak, sam Zachariasz Smith. Chyba z mojej twarzy odgadł, że już wiem o co chodzi, bo uśmiechnął się szeroko. 
- Zars! Ty jesteś Zars!
- Brawo! I jak mogę być?
- No oczywiście, że możesz być... nie… znaczy tak. Nieważne. - plątałam się w słowach z zaskoczenia.
- No dobra może inaczej. - powiedział i odchrząknął teatralnie. - Miło mi poznać, nazywam się Zachariasz, a ty?
- Ada.
- O widzisz już łatwiej. - powiedział i zaśmiał się. Jego śmiech był taki... doskonały? Nie... śpiewny!
- Czemu nie chciałeś się przedstawić w liście?
- Bałem się, że ktoś przechwyci Erin. 
- Nie pomyślałam. Dobra, ale czemu... skąd wiedziałeś?
- Ptaszki mi wyśpiewały. - odpowiedział i uśmiechnął się nonszalancko.
- Aha. - tyle mogłam powiedzieć.
- Nie masz więcej pytań?
- Nie. - naprawdę nie mam. Mam straszny chaos w głowię.
Zaśmiał się.
- Może się przespacerujemy?
Może to dobry pomysł? Zars był taki miły, może wcale nie udawał, ale ledwo go znam. Czy mogę mu ufać? Nie wiem, ale niech stracę.
- Z chęcią.
Ruszyliśmy w stronę wyjścia na błonie. W tym czasie próbowałam sobie przypomnieć, kim są rodzice Zachariasza i skąd mógł wszystko wiedzieć. 
- A więc ktoś ci powiedział, że jestem w Pokoju Życzeń, tak?
- No powiedzmy.
- A czy wiesz coś o mojej...- jak to nazwać? -przypadłości.
- Chodzi ci o tą drugą stronę twojej osobowości, tygrysico? - powiedział i się zaśmiał.
Czyli wiedział. Zarumieniłam się. 
- Skąd?
- Ptaszki mi...
- Dobra, dobra, rozumiem, nie powiesz mi. - powiedziałam z wyrzutem.
- Ej, kiedyś ci powiem.
- Pocieszenie.
- Może nawet niedługo.
-Bo uwierzę. 
Przysunął się bardzo blisko i pochylił się by wyszeptać mi do ucha kilka słów.
-Naprawdę niedługo... może sama się dowiesz.
Prychnęłam i się odsunęłam. Nie powiem, że nie spodobał mi się jego zapach, wręcz przeciwnie! Był taki różany. Aż chciałoby się dotknąć tej twarzy. Muszę panować nad sobą. Co się ze mną dzieje? Mogę mu coś zrobić.
Kiedy doszliśmy do schodów, które był śliskie od zamarzniętego deszczu, poślizgnęłam się. Gdyby nie szybka reakcja Smitha miałabym, nie tylko mokry tyłek, ale i poobijany. Postawił mnie do pionu.
- Uważaj, bo może ci się coś stać. - znowu szeptał mi do ucha. Znów ten cudowny zapach. Odsunęłam się raptownie.
- Dziękuję.- powiedziałam stanowczo.
Na błoniach było pusto, nie dziwię się, błotnista trawa chlupotała mi pod nogami. Godzina, też, nie była wygodna do chodzenia po błoniach. Co ja tu robię! Jestem debilką! Potwór grasuje po zamku, a ja jak głupia spaceruje sobie ze Smithem! Do tego ten potwór poluje na mnie! Może to pułapka. Spojrzałam na Zachariasza, który wpatrywał się w boisko od Quidditcha. Próbowałam wypatrzeć coś dziwnego, ale nic nie zauważyłam. 
- A więc jesteś w połowie dzikim zwierzęciem?- zapytał.
Chciałam odpowiedzieć, że nie, ale po głębszym zastanowieniu przytaknęłam. Przecież i tak wszystko pewnie wie.
- Mogę zobaczyć cię w tej drugiej wersji? - zapytał łagodnie.
Tak, jeśli chcesz abym rozdarła ci twarz.
- Nie. - powiedziałam stanowczo.
- Dlaczego?
- Ponieważ jeśli chcesz żebym cię goniła jak mały kotek za włóczką to lepiej módl się, aby ta twoja twarzyczka została cała.
- Ale ja nie chcę, żebyś mnie goniła. - odpowiedział łagodnie. - Chcę zobaczyć ciebie jako tygrysicę.
- Nie. Koniec tematu.
- Jest szansa, że kiedyś cię przekonam?
- Może... powiedziałam, koniec tematu.
Podszedł do mnie powoli.
- Proszę.
- Nie. Znam cię od kilku minut, a ty chcesz żebym pokazała się od najgorszej strony. 
- Co? Czemu sądzisz, że od złej strony?
- Nie twoja sprawa.  -powiedziałam i odwróciłam się w stronę zamku.
- Są gorsze rzeczy od zmieniania się w tygrysa.
Stanęłam.
- Tak, niby jakie?
- Naprawdę się nie domyślasz?
- Nie.
- Wilkołak – powiedział, a ja prychnęłam.
-On zmienia się, tylko w pełnie.
- Ale nie panuje nad sobą. 
- Ja też nie panuje nad sobą... - szepnęłam.
- To, że krew na ciebie tak działa, to nie twoja wina.
- Wiem... ale powinna umieć nad tym zapanować.
Słyszałam jak podchodzi, powoli. Jednak boi się. Wzięłam głęboki oddech.
- Zars... proszę, zostaw mnie w spokoju. Nie wiesz jak to jest.
- Nie wiem.
- No właśnie. Ja muszę przez to przechodzić. W mojej głowie panuje totalny chaos od rana, a ty jeszcze się pojawiasz i... i wywołujesz większy chaos. Po prostu zostaw mnie w spokoju.
- A, jeśli nie chcę cię zostawić?
- To mamy problem.
- Nie musi być to problem... wystarczy, że...
- Że co? Że będę udawać, że boję się o każdą osobę, która koło mnie przechodzi!?
- Ej, wcale nie musisz się o nich bać. Wierzę, że panujesz nad sobą na tyle, żeby wiedzieć kiedy uciec od ludzi.
- Ta łatwo powiedzieć.
Podszedł do mnie tak szybko, że nie zdążyłam podnieść głowy, a już tulił mnie do siebie.
- Zachariasz... puść mnie. – powiedziałam, bo przez ten jego zapach zakręciło mnie się w głowie.
Nie chciałam się do niego przytulać. Nie do niego.
- Okej. - wypuścił mnie. - Mogę cię, chociaż odprowadzić pod wieżę Gryffindoru? Nie powinnaś sama chodzić po szkole.
No tak... wie też, że potwór z komnaty na mnie poluje. Przytaknęłam, bo i tak pewnie by mnie odprowadził. Pozwoliłam poprowadzić się w stronę zamku. Na schodach stanęłam, bo sobie coś uświadomiłam. Spojrzał na mnie pytająco.
- A co z tobą?
- O mnie się nie bój, poradzę sobie. - te słowa mnie uspokoiły, chociaż  nie powinny. Prowadził mnie za rękę. Pomyślałam, jak to może wyglądać z zewnątrz. Wyrwałam więc dłoń z uścisku, a on tylko zaśmiał się pod nosem i złapał mój łokieć. Dałam się tak poprowadzić do portretu. Wtedy odwrócił się do mnie twarzą, nachylił się i szepnął mi do ucha dwa słowa.
- Do zobaczenia.
- Tak, do zobaczenia. - odparłam.
Odsunął się i zaczął schodzić schodami do pokoju wspólnego Hufflepuffu. Kiedy zniknął mi z oczu, odwróciłam się do Grubej Damy, która patrzyła na mnie z uśmiechem.
- Niech pani sobie nie wyobraża za dużo, znam go od dwudziestu minut.
- Oh. - westchnęła ze smutkiem – Hasło?
- Skrzeloziele.
 Weszłam do pokoju wspólnego i wystarczał jeden krok, aby drogę zagrodziła mi trójka chłopaków.  Na migi Fred pokazał mi, że natychmiast mam iść do dormitorium. Oczywiście mogłabym pójść i wytłumaczyć im, że byłam tylko przejść się, ale chwila czemu mam im się tłumaczyć? Wściekłość powoli wzrastała we mnie, jak i irytacja. Powolnym krokiem zmierzyłam do swojego pokoju, dumnie podniosłam głowę. W pokoju było kilku pierwszaków i siódmiorocznych. Patrzyli na nas wzrokiem „O co do cholery chodzi?”. Ja na nich patrzyłam łagodnie i przepraszająco. Kiedy weszłam do pokoju, a za mną moi przyjaciele, rzuciłam zaklęcie wyciszające na pokój. Odwróciłam się na pięcie i za nim zdążyli coś powiedzieć, zaczęłam mówić.
-Co wy sobie wyobrażacie? Nie jestem małym dzieckiem, którego trzeba pilnować na każdym kroku! Widzieliście jak się na nas patrzyli? No i co, że poluje na mnie coś? Nie byłam sama! Byłam z kimś kto spokojnie może waszą trójkę zastąpić.
- Tak? To kto był? – zapytał Fred
- Niedługo sami pewnie się dowiecie. – odpowiedziałam. – A teraz z łaski swoje opuścicie mój pokój?
- Chwila, Ada. Mam coś, co ci się przyda.- powiedział George i z torby wyjął dwa plastikowe woreczki z czerwoną cieczą w środku. – Nie chcesz mi powiedzieć chyba, że rano idziesz na polowanie.
Skrzywiłam się na ostatni słowie i podeszłam do George’a.
- Nie, nie zamierzam. Mogę prosić? – powiedziałam i wyciągnęłam dłoń.
George położył mi woreczki na dłoń.
- Jedna na wieczór, drugi na rano. – powiedział Lee. – A i bym zapomniał, masz.
On z torby wyjął za to białe wino i mi je podał. Wzięłam butelkę do drugiej ręki. Postawiłam na małej lodówce, którą wyczarowałam jak, tylko wróciłam do pokoju. Włożyłam woreczki do lodówki, a wino do zamrażarki. Rzuciłam na nią czar, aby działała, bo w Hogwarcie było to niemożliwe bez dobrego zaklęcia.  Zamknęłam drzwiczki. Odetchnęłam.
- Chłopaki przepraszam za to. Dzisiaj jestem wyjątkowa wrażliwa. – powiedziałam.
- Spoko. – powiedział Lee.
- Zrozumiałe. – rzekł George.
Spojrzałam na Freda, który patrzył na mnie z dziwnym wyrazem twarzy. Westchnął i przytaknął.
- Możecie wyjść? Chce się już położyć. To był długi dzień. – powiedziałam.
Spojrzałam na nich. Chłopcy wpatrywali się ze mnie z niezdecydowaniem na twarzy.
- Obiecuje, nie wyjdę z tego pokoju do rana.
- Okej, idziemy. – zdecydował Lee.
Odwrócił się i poszedł w kierunku drzwi. Po nim George i na końcu Fred. Wychodząc usłyszałam ciche „Dobranoc”. Uśmiechnęłam się. Dobrze mieć takich przyjaciół, choć są wkurzający, chcą się mną zaopiekować. Zwłaszcza Fred, on ma jakiś syndrom: „muszę się nią zaopiekować bo inaczej będę wkurzony na cały świat”. Zaśmiałam się pod nosem na tą myśl. Już widzę jak obrzuca wszystkich łajnobombami. George i Lee nie mają na niego wpływu, a szkoda. Oni okazują mi tą opiekuńczość w delikatniejszy sposób niż Fred. Coś mu odbija… muszę dowiedzieć co, było na tej ścianie napisane.
Zostaje sprawa Zachariasza. Czy jutro do mnie podejdzie? A może będzie udawał, że nie istnieje? Najlepiej poczekam na jego ruch. Nie wiem, co sądzić też o jego zapachu. Pachnie inaczej niż inni, nie jak wanilia, tylko róże. Ten cudowny różany zapach… ach. Stop! Nie powinnam o nim myśleć. Ledwo go znam, a już zaprząta mi głowę. Jednak muszę coś z nim robić. Zaufać? Muszę go lepiej poznać. A więc, wiem, co będę jutro robiła – misja „poznać Zachariasza”.
Otrząsnęłam się z zamyślenia i poszłam wziąć prysznic. Przebrałam się w piżamę i zrobiłam sobie mój napój. Znowu poczułam ten cudowny smak, ale nie był tak intensywny jak krew królika. Po wypiciu kieliszka położyłam się w łóżku. Lecz nie dane było mi leżeć długo, bo po kilku sekundach coś zapukało do mojego okna. Wstałam z ciężkim westchnieniem do okna. W oknie zauważyłam Willy’ego. Otworzyłam mu, a on wleciał i usiadł na ramię łóżka.
- Jakbyś nie mógł bez tego pukania wejść. – powiedziałam i ziewnęłam szeroko.
Zamknęłam okno i ponownie położyłam się do łóżka. Jeszcze raz rzuciłam wzrokiem na mojego feniksa i zasnęłam.

3 komentarze:

  1. Witam!
    Moje przypuszczenia co do Zarsa były trafne (jak miło)!!!
    Mam tylko jedno zastrzeżenie wiem, że blog jest niekanoniczny, ale Zachariasz jest w wieku Harry'ego, czyli powinien uczęszczać na drugi, nie czwarty rok.
    Ogólnie spodobało mi się jak przedstawiłaś Zachariasza w tym rozdziale. Jako takiego uwodziciela... (tak jak zwykle przedstawia się Draco).
    Pozdrawiam i życzę dużo weny!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Właśnie musiałam go postarzyć... to tylko dwa lata.
      Dziękuje za komentarz
      Gin :*

      Usuń
  2. Witaj!
    Przybywam z Helikonu, gdzie zrzeszam blogi z opowiadaniami.
    Serdecznie zapraszam Cię do wzięcia udziału w przygodzie!

    helikon-elizejski.blogspot.com

    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń